Ruszyłam do przodu z wielce zdeterminowaną miną.
Wiecie, ten moment kiedy orientujecie się, że możecie stracić coś co bardzo kochacie? I wtedy lecicie na łeb na szyję aby to uratować? Mimo, że konsekwencje mogą być nie najlepsze?
Ja wiem.
Bo jestem właśnie w takiej sytuacji. Może wydaję się wam to głupie, ale wy nie rozumiecie. Mięsnemu orgazmowi się nie odmawia, po prostu.
Just like that.
Maszerując do przodu niczym piorun prawie nie potknęłam się o mały kamyk. Hell yeah.
-Hmm, może nawet się przydasz.-szepnęłam podnosząc przeszkodę i chowając ją do kieszeni spodni.
No co? Trzeba się zabezpieczyć i być gotowym w każdej sytuacji. Szczególnie gdy już się czuję zagrożenie. Cesc Fabregas.73 kg tłuszczu, 175 cm głupoty, zero mózgu.
Mój cel na dzisiaj.
W tej chwili przypomniało mi się, że Fernando wlecze się za mną z posępną miną, a ja jako jego "opiekunka" muszę przecież dbać o dobre samopoczucie mojego zawodnika. Skoro obiecałam sobie, że zrobię co w mojej mocy aby wyciągnąć Hiszpanię z opresji to tak właśnie zrobię. Nawet jeśli oznacza to, że muszę teraz odwrócić się na pięcie i porozmawiać z Torresem.
Boczek.
Yhhh! Psujesz mi plany! No dobra, porozmawiam z Torresem trochę później, po boczku, o ile go odzyskam. A odzyskam go na pewno. Choćbym miała wsadzić Cescowi ten kamień w miejsce gdzie nie dochodzi światło dzienne. Mogłabym go obrazić.
Ale dogłębne obrażanie kogoś takiego jak Cesc byłoby ogromnym błędem, tacy jak on by bez myślenia wiedzieli jak sprawić bym zapłaciłam za swoje czyny. Już za wiele razy się o tym przekonałam, a kradzież boczku to pikuś w porównaniu z jego poprzednimi wygłupami. Ale pozwolić mu traktować mnie w taki sposób też jest nie do przyjęcia. Trzeba go zniszczyć, jak robala.
A do tego bez dyskusji potrzebny mi jest ...
Cukier.
Wspominałam wam już kiedyś jak bardzo go uwielbiam?
Nie? No to teraz wam wspomnę, bo właśnie teraz żałuję, że nie wzięłam ze sobą Redbulla. Mogłabym zrobić krzywdę Fabregasowi i nawet nie poczuć się ani trochę winna. Nie to żebym się tak czuła. Ale zawsze fajnie zrzucić winę na cukier, wtedy wszyscy mi wybaczają. Bo widzicie, jestem osobą z pewnym problemem.
Osobiście nie uważam to za problem, ale spytajcie innych. To wam dopiero powiedzą. Ale lepiej nie. Sama to zrobię, sama się przyznam i stanę twarzą w twarz z konsekwencjami.
Moją prawdziwą miłością jest cukier.
No i macie, powiedziałam to. Możecie stwierdzić, że mam obsesję, fetysz, coś jak z boczkiem. Ale ja wiem lepiej. To jest przeznaczenie, po prostu przeznaczenie.
-A może...-szepnęłam gdy do głowy wpadł mi obraz automatu stojącego przed głównym wejściem.
Zerknęłam za siebie planując ominąć jakoś niezauważalnie Torresa lecz go tam nie zobaczyłam.
-Hyh.-wzruszyłam ramionami.
Jest ciemno więc mnie nie zauważą. Mogę śmiało się cofnąć. Ruszyłam biegiem w stronę hotelu starając się nie narobić dużo hałasu. Dobrze, że przynajmniej się przebrałam w wygodne ubranie i trampki.
Heh.
Doleciałam szybko do bocznej ściany budynku chowając się za nią dyskretnie i rozglądając za możliwymi wrogami, czyt.Del Bosque, który myśli że grzecznie śpię w łóżeczku. Co to, to nie. Przydałaby mi się teraz ta muzyka z Różowej Pantery, ale byłaby frajda. Trzymając się ściany wyłoniłam lekko głowę zza rogu czujnie skanując otoczenie.
Dostrzegłam automat.
Mój cel.
Moja świątynia.
Mój dom.
Tak blisko a zarazem tak daleko.
Dzieli nas tylko 3 m i 2 euro. Cenę którą jestem w stanie zapłacić za 10 minut nieba. Wyciągając delikatnie pieniądze z kieszeni, uff jak dobrze, że zawsze gdzieś je mam, zerknęłam jeszcze dookoła i ruszyłam na palcach w stronę automatu. Mam nadzieję, że nie wytwarza on tych dziwnych dźwięków jak reszta z nich ani nie gada:"Proszę wybrać smakołyk,blah blah blah."
To byłaby dopiero siara.
Już widzę tytuł kolejnego wydania Marcy :" Morenzo miała wybawić La Furię Roje z opresji a tym czasem
włamuję się do automatu o 1:00 w nocy."
Super.
Naprawdę.
Na szczęście moje straszliwe wizję się nie spełniły i to pudło było perfekcyjnie cicho. Wybrałam szybko napój nr 16, Redbull i wrzucając pieniądze czekałam na mój prezent. Oczy zaświeciły mi się z podekscytowania gdy napój wreszcie trafił mi do rąk.
To ten czas.Tak blisko!-zawyłam w myślach i biegiem udałam się z powrotem do ogniska.
Bez sensu wypijać go teraz. Będę zła i ukaże go moim podopiecznym aby im się zrobiło głupio że mnie nie dopilnowali i pozwolili mi się dobrać do cukru chociaż dobrze wiedzą,że mam zakaz. Taki wiecie, nie oficjalny zakaz ale zakaz od trenera i wszystkich pozostały którzy orientują się co się dzieję gdy dostanę w swoje łapy odrobinę cukru. Staję się wtedy bardzo pełna energii i nadpobudliwa, jeszcze bardziej niż zazwyczaj. A ja i energia to złe połączenie, bardzo złe.
Biegłam po cichu w stronę płonącego ognia, wpadając na ciekawy pomysł. Poudaję trochę, że wypiłam wcześniej jeszcze jednego Redbulla, będzie jeszcze fajniej.
"N..."-otworzyłam szeroko buzię w celu wcielenia mojego niecnego planu w życie, gdy przypomniałam sobie, że nie jesteśmy tutaj sami, znaczy ja i moją banda szajbusów. Ale jest także jeszcze niezepsuta drużyna Reprezentacji Anglii. I teraz trzeba sobie zadać pytanie.
"Czy warto ich zepsuć?"
Byłoby fajnie gdyby po świecie latałam jeszcze jedna banda szajbusów, chłopcy nie czuliby się osamotnieni.
Hmmmmm.
Ciekawa perspektywa.
Spojrzałam na chłopów,którzy łazili w porozpinanych koszulkach, krawaty rzucone gdzieś daleko w trawie i wtedy moje oczy powędrowały do tych drugich. A jak! Ubrani elegancko, w marynarkach, krawaty na miejscu, idealne fryzury. O nie tak nie może być.
Czuję nowe wyzwanie.
-"Nie obchodzi mnie, co mówią ludzie! Pośpiech wart jest ceny, jaką płacę! Wznoszę się tak wysoko kiedy jesteś we mnie, ale UPAAAAADAAAAAAAAM I PRAGNĘ CIEBIE KIEDY ODDDDDCHODZISZZZZZZZZZ"-zawyłam, śpiewając pięknie, naprawdę!
Ruszyłam podskakując i kręcąc się wokół własnej osi, dopóki nie dotarłam do samego ogniska. "Ponieważ twój cukier,twój cukier, twój cukier! JEST MMMMMYYY NARKOTYKIEM!"
-O nieeeeeeeeeee!!!-zawył ktoś po mojej prawej.
-Kurna, kto jej dał cukier?!-Iker.
-Sama wzięła. Przecież to Gab.-zawył Reina śmiejąc sie ze mnie.
Pisnęłam gdy potknęłam się o czyjeś nogi padając na tyłek. Oto moje życie. Zawsze ląduję twardo na tyłku.
"Jestem wolna!"-zadeklarowałam zdmuchując włosy z twarzy nie wykazując ani odrobinę chęci podniesienia się. Odstawiłam butelkę na bok, wystarczając blisko, żeby czuć jej obecność, skrzyżowałam nogi w stylu japońskim i zaczęłam medytować.
-OMMMMMMMMMMMMMMMMMMM! Boli mnie tyłek bo upadłam na kamień.
-OMMMMMMMMMMMMMMMMMMM! Nie szczerzcie się tak bo mrówki uciekają.
-OMMMMMMMMMMMMMMMMMM! Cesc oddawaj mój boczek wiem, że go masz.
-OMMMMMMMMMMMMMM! Nawet się nie waż!-uniosłam palec w geście protestu otwierając leniwie oczy. Oczywiście wszyscy siedzieli i przyglądali mi się, Anglicy podejrzanie i z niedowierzaniem a Hiszpanie płaczący ze śmiechu.
-Dawaj.-wskazałam na talerz i butelkę które oczywiście trzymał Cesc.
-Yhhh! Okejjjjjjjjjjjjjjjjjjj.-stęknął podając mi talerz.
Hmmmmm łatwo poszło, czuję triumf.
Już chciałam pisnąć zadowolona gdy zobaczyłam co znajduję się na talerzu.
Małe, spalone okruchy od skórki.Skórki z mojego boczku!
MOJEGO BOCZKU!.
-Ty draniu!-zawyłam podskakując do pozycji stojącej.
-Zabiłeś! Zabiłeś go! Jak mogłeś?-spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
Steven wybuchnął cichym chichotem, zasłaniając usta. Rzuciłam mu zdradliwe spojrzenie.
-Przepraszam! Nie chciałem się śmiać.-odparł unosząc ręce w geście poddania.
-A a a !-Cesc powiedział machając mi bezczelnie moją butelką przed oczami.-Miałem ci to oddać ale ...
Wyrwałam mu ją z ręki, otwierając ją, zanim mógł mi ją ponownie odebrać. Butelka syknęła ze złością, a ja pisnęłam kiedy jej zawartość wyszła szybko, rozpryskując się wszędzie.
-You bitch! -rzuciłam butelkę w Cesca, który łatwo odepchnął ją od siebie, powodując, że poszybowała w powietrzu, sycząc i rozlewając się wszędzie.
-Jestem lepka!-zawyłam z płaczem.
To oznaczało wojnę!
-Rozlałeś mi drinka!
-Nie rozlał ci go Gab, rzuciłaś nim.-poprawił mnie Mata, ale co on wie?
Kłamstwa, to co.
Ja znałam cholerną prawdę.
-To prawda.-Gerard zgodził się poważnie, kładąc mi uspokajająco rękę na ramieniu.- Gabi.... zabiłaś swojego Redbulla.
-Nie!-zadyszałam z niedowierzaniem.
-Tak! Musisz zmierzyć się z rzeczywistością! To ty! Ty jesteś powodem dlaczego on leży martwy na trawie.-wtrącił dramatycznie Casillas.
-Słyszałem jego zdradzone "Dlaczego?!" jak uderzał o ziemię.- Cesc wstrząsnął moimi ramionami.-Zamordowałaś go!
-O zgrozo naszej miłości !-zapłakałam w udawanym bólu.
_____________________________________________________
Pogódź się z tym Gabriella,ich już nie ma. Ani boczku,ani Redbulla. Nic, tylko cicha, wielka pustka kręcąca dziurę w mym maleńkim sercu. Ale nie martwię się, zapłaci mi za to. Cesc i cała ta zgraja, za to że mi nie pomogli gdy byłam w potrzebie
.Bezczelnie patrzeli i śmiali się z mojej tragedii. To jest nie do przyjęcia. Ale nie mam na to siły, nie wypiłam Redbulla i cała energia mnie opuściła. Niestety nie mogę z tym nic zrobić. Nie mam już przy sobie tych małych okrągłych krążków (czyt.pieniędzy), które wybawiły by mnie z mojej niedoli. A oni ich mi nie dadzą, jestem tego pewna. Szydzą ze mnie po cichu, naśmiewają się ze mnie. Ale już nie długo. Nie długo przyjedzie wsparcie w postaci Dagi i Vivian i wtedy dopiero zacznie się wojna. Tylko się nie zmylcie, nie będzie to wojna na poduszki, raczej na karabiny maszynowe.
Oh!
Ale byłoby zajefajnie gdybym taki miała. Wtedy to już nikt nie ważyłby się mi niczego ukraść. Byłabym bezpieczna. Ja i moja soda.
Na zawsze.
-No to o co chodzi z tym cukrem?-zapytał Hart gdy siedzieliśmy wszyscy wokół ogniska, które o cudo się paliło. Ciekawe kto je rozpalił?
Na pewno nie ten boczkokradziodzieja.
-Ona jest kolibrem. Kolibry są wolne i jak te kolibry, które latają z kwiatka na kwiatek poszukując nektaru, ona lata szukając sody.-odparł Puyol.
-Kolibrem?-odparł pytająco Ashley Cole.
Da shit! No jasne, że jestem kolibrem.
-Małe, wkurzające, takie jak Gab. Ogarniasz?-odpowiedział Valdes.
-A, no taaa! Trzeba było tak od razu.-Cole.
-Ejjjjj !!!-zawyłam krzyżując ręce.-Małe to piękne! Zazdrościcie mi i tyle.-burknęłam jak wszyscy zaczęli się ze mnie śmiać.
Tak na prawdę chodzi o mój tatuaż na nadgarstku w postaci kolibra, który zrobiłam sobie po śmierci Davida.
Kolibry mają zdolność do latania w tył, symbolizujące aby spoglądać wstecz na naszą przeszłość, ale nigdy nie zatrzymywać się na tym, że powinniśmy iść do przodu. Są symbolem zmartwychwstania, obniżają bicie swych serc podczas zimnych nocy, pozornie umierając aby wrócić do życia na wschód słońca.
Kolibry są też istotami, które otwierają serce. Pomagają leczyć ból, który przyczynia się do ich zamknięcia.
Słyszałem także, że skrzydła kolibra poruszają się we wzorzec symbolu nieskończoności.
Jestem wdzięczna, że żaden z chłopaków się nie wygadał i właśnie za to ich kocham. Dbają o mnie. Co nie oznacza, że podoba mi się ich naśmiewanie się z mojego wzrostu.
Moja uwaga powędrowała do butelki Redbulla. O boże! I teraz nie ma mojego drinka. Czułam, że zaraz zacznę się dąsać.
Spójrzcie na ten słodki płyn.
Zmarnowany.
Na całej trawie.
Który powinien być w mojej buzi.
Odskoczyłam od nich kawałek, aby ubolewać nad moim martwym drinkiem. Przykucnęłam obok butelki: kapsel otwarty, soda cieknąca w dół górki. To jest jak scena z horroru.
Wiecie, gdyby moja soda była osobą.
-Ugh, czy my dalej rozmawiamy o moim wzroście?-zmarszczyłam brwi.
-Możemy skupić się na tym, że nie mam się co napić teraz?
To było poważnie zasmucające. Potrzebowałam dodatkowy zastrzyk kofeiny, na czas gdy przyjadą dziewczyny. Właśnie planowałam jakby tu ukraść Cescowi jego MP5, ktorą tak bardzo lubił. Skupiłam ponownie uwagę na chłopakach.
-Najśmieszniej jest chodzić z nią do sklepu.-gadał właśnie Soldado.
-Czemu?-Lamprad.
-No wiesz jej ulubione smakołyki zawsze stoją na najwyższych półkach.-zaśmiał się Casillas.
Nuuudaa.
Usłyszałam nadjeżdżający samochód.
Uśmiechnęłam się szeroko, spoglądając na chłopaków, którzy za bardzo byli zajęci śmianiem się ze mnie by zauważyć cokolwiek. I wtedy zauważyłam na trawie nieopodal leżącą czerwoną bluzę.
A czerwoną bluzę nosi moi drodzy, tylko jeden człowiek.
I tylko jeden człowiek jest na tylko głupi by nosić w niej na ognisko swój skarb.
Bingo-zawyłam w myślach wyciągając z kieszeni bluzy czarną MP5 i schowałam do własnej.
-Hmmm, aby dokończyć mój szalony plan potrzebny mi jest tylko jeszcze...-pomyślałam iiiii
JESZCZE RAZ BINGO!-wyszczerzyłam się odnajdując telefon w drugiej kieszeni.
Obawiałam się trochę, że będzie ona zabezpieczona hasło, ale pffftt przecież mowa o Cescie. Pomajstrowałam trochę przy nim.
Klik, klik, klik i TA DAM!
Wyciągnęłam swój telefon, pisząc.
"To wy? Mam plan. Poczekajcie na mnie przed hotelem."
Nacisnęłam "Wyślij" szczerząc się i ruszyłam biegiem w stronę dziewczyn.
-Ał!!!-jęknęłam stając na mały kamień. No tak, tak to jest jak się zapomina o butach, ale przecież nie miałam na to czasu. Mam misję. Dobiegłam trochę wolniej, przecież cała moja energii leży teraz na trawie i stanęłam widząc jak dziewczyny wysiadały z taksówki. Poczekałam chwilę aż zapłacą i wyciągną bagaże, którzy jak się spodziewałam mają trochę dużo i rzuciłam się w ich stronę. Lecz cofnęłam się od razu, zauważając dwóch chłopaków wychodzących z budynku. Już myślałam, że to ktoś z drużyny ale na szczęście okazało się, że przyszli po bagaże.
Daga powiedziała coś tam, że zostają się chwilę napowietrzyć.
-Napowietrzyć? Serio?-szepnęłam gdy tamci już sobie poszli, chytrze się śmiejąc widząc jak moje przyjaciółki podskakują z przerażenia.
Hehe.
Vivian rozejrzała się w panice ale uspokoiła gdy zauważyła mnie pod ścianą. Podbiegłam ostrożnie w ich stronę, uważając aby czasem nie stanąć np. na nóż, z moim szczęściem to bardzo prawdopodobne.
-Gab cioto !!!-rzuciła Daga kładąc ręce na biodra.
-Whateva.-wyszczerzyłam się ściskając obie przyjaciółki w moich małych ramiona.
-O co ci..-zaczęła Viv ale uciszyłam ją palcem i wskazałam na budynek.-Idziemy do mnie na 5 minut ok? Wszystko wam wyjaśnię.
Weszłyśmy delikatnie do środka, zamykając bezgłośnie za sobą drzwi i pobiegłyśmy do windy. Najpierw obawiałam się, że będzie za głośno działać ale i tym razem było cicho. Wcisnęłyśmy się do windy po czym nacisnęłam przycisk prowadzący na 7 piętro.
Po czym wyciągnęłam MP5 Fabregasa.
Odwróciłam się do nich ukazując moją zdobycz.
-Czy to jest ... ?-powiedziała Daga na której twarzy pojawił się chytry uśmiech pełen podziwu.
-Gab!-sapnęła Viv uradowana.
-Tak, moje panie. Oto rzecz którą nie dotykał nikt oprócz Cesca, a którą my teraz użyjemy przeciwko niemu.
-Co zamierzasz?!-powiedziała Daga podskakując z podekscytowania.
-Hmm, no wiecie,Cesc tak bardzo lubi swoją MP5 i muzykę która się na niej znajduję.-zaczęłam.
-Chcesz skasować?!-Viv.
-Heh, żeby tylko to. Mam zamiar wrzucić mu tam najbardziej "superanckie" piosenki świata. No wiecie, Bieber...Gomez... I wtedy sprawić, żeby komuś ją pożyczył i wtedy wyjdzie na debila, że słucha takiej muzyki!
-I to nam się podoba.-zawyły obie przybijając mi żółwiki.
_____________________________________________________
Spędziliśmy około 10 minut w moim pokoju szukając na internecie "najfajniejszych hitów" na komórkę. Podłączyłam szybko sprzęt do komputera i przeniosłam jego wszystkie pliki do nowego folderu (no przecież ich nie wyrzucę, aż TAK zła to nie jestem), zastępując je kawałkami disco polo.
-Już?-zapytała Viv, która stała już przy drzwiach.
-Czekajcie, jeszcze tylko to.-Daga odparła zabierając mi MP5.
Klik, klik, klik.
-Patrzcie!-wyszczerzyła się wtykając nam przed nosy MP5 na której tapecie znajdował się goły facet-transwestyta.
-Daga!!!!!!! Helll yeah!-Viv
-Kurna, moja krew! Na telefonie ustawiłam mu coś podobnego-zawyłam.
Zeszliśmy po cichutku na dół, ręce złożone w pistolety, rozglądając się dookoła za intruzami.
Jak Aniołki Charliego! A raczej Aniołki Del Bosque!
TAK.
To oficjalnie!
Jesteśmy Aniołkami Del Bosque.
Ale super?!
-Poczekajcie!-szepnęłam stając przy automacie. Muszę się przecież przygotować. Potrzebuję więcej energii.J ak
Cesc zobaczy co zrobiłam to na bank wyssie ze mnie całą moją energie. To mój czas. Teraz albo nigdy. Wyciągnęłam pośpiesznie monetę z kieszeni, którą zabrałam z torebki i wrzuciłam do automatu oczekując mojego posiłku.
-Jupi!.-szepnęłam podskakując.
-Jesteś pewna Gab? Wszyscy wiemy o twoim małym "problemie" z cukrem.-szepnęła Viv gdy staliśmy już za rogiem budynku, a ja wpatrywałam się w otwartą butelkę Redbulla. Na jej słowa cofnęłam się trochę przyciskając butelkę do siebie.-Nie odbierzesz mi jej-odszepnęłam z obłędem w oczach.
Drugi raz jej nie stracę, nie przeżyłabym tego!
-Daj jej spokój Viv.-wyszczerzyła się Daga.-Będzie fajniej!
HAH!
-Zgnijesz w więzieniu zdrajco.-szepnęłam do Viv, która przewróciła zabawnie oczami szczerząc się i szybko przechyliłam butelkę do ust, w obawie przed jej utratą.
Opróżnienie całej butelki zajęło mi niespełna 40 sekund więc jest ok. Wcale się nie opuściłam.
Jest dobrze.
-Wow. Nowy rekord?-Daga.
-No co ty?! Wcześniej to było z 30 sekund.-Viv.
-No wiecie, dawno nie piłam.-wzruszyłam ramionami.
-Ale to nadrobimy.-dodałam do siebie.
-Chodźcie!-szepnęłam do dziewczyn ruszając w stronę ogniska. Ciekawe czy zauważyli, że mnie nie ma.
Pewnie nie.
Pffftt.
Nakazałam im stanąć jak byliśmy już z 5 m od ogniska i wyciągnęłam telefon.
-Co robisz?-Daga. Zignorowałam ją i odwróciłam się z powrotem w stronę głosów.
-No to taka gra. No wiecie ja jestem COSIEM i was ganiam, a jak was dogonię to__-słychać było głos Harta. Ktoś tu jest nieźle wstawiony. Czekajcie, przecież mieliśmy ze sobą tylko kawę ?!
Przecież?!
-Ciii!!!-podniosłam palec.-Cicho,słuchajcie.
W oceanie męskich głosów i śmiechów nagle dało się usłyszeć
I'm a Barbie girl in a Barbie world
Life in plastic, it's fantastic
You can brush my hair, undress me everywhere
Nastała cisza. Cisza kompletna i nieskazitelna, przerywana krótkimi oddechami Cesca Fabregasa i łomotem jego serca.Ta cisza nie trwała długo moi Państwo, ponieważ ta cisza została nagle przerwana. Przerwana czymś tak okropnym a zarazem pięknym. A mianowicie odgłosem nabijania się, naśmiewania, drwienia. W tym momencie kochani, dwie reprezentacje połączyły łzy i śmiech, śmiech z chłopca o czarnych włosach. Ale czy jest się z czego śmiać? Czy to takie śmieszne, że chłopiec o czarnych włosach chcę być Barbie Girl? Nie, co więcej, uważa, że JEST Barbie Girl.
Czy na prawdę powinniśmy teraz leżeć na trawie, łapać się za brzuchy i płakać ze śmiechu tak jak te owe dwie reprezentacje?
Hmmm?
No jaha, że tak!!!!!
Dagmara klęczała na ziemi obok mnie i zastanawiam się teraz czy o mało się nie posikała czy się właśnie posikała. Viv leżała z mojej drugiej strony wycierając mokre policzki dalej chichocząc a ja w tej właśnie chwili runęła na ziemię obok nich próbując zaczerpnąć powietrza. Bo nie sama melodia była taka śmieszna. Śmieszna była reakcja piłkarzy, co więcej śmieszna była reakcja Cesc.
Jego mina.
Maj Gad.
JEGO MINA!
JEGGOO!!
MINAAAAAAAAAAA!
O kur, o kur, o kur.
Kiedy to ja mu chomika gazetą zajebałam ?!
-Gabriella Aleksandra Morenzo!-usłyszałam ponury głos zbliżającego się Fabregasa wyłaniającego się z tsunami śmiechu.
-Znalazł nas!-wpakowałam moją komórkę w ręce Vivian i wstałam szybko podskakując.
-Sędzia Claude Frollo! Pułapka została zastawiona na cyganów a oni spojrzeli w strachu i trwodze na postać, której szpony były żelazne jak dzwony!-rzuciłam dramatycznie .
Hell yeah.
Dziękuje, o Redbullu.
-Co?! Dlaczego ja muszę być Frollo?-Cesc zmarszczył brwi i dopiero teraz zauważyłam jak blisko nas jest.-On nie był sędzią. Był archidiakonem...-Rozjaśniłam się.
-O boże ! Muszę zmusić cię do obejrzenia wersji Disneya Dzwonnika z Notre Dame. Widziałam go w zeszłym roku i jestem prawie pewna, że w jakiś sposób wzięłam kwas. To jest tak inne od książki—"
Cesc przewrócił oczami i popchnął mnie lekko, ale że jestem niezdarą to poleciałam do tyłu wrzeszcząc.
-Jesteś!-wyszczerzył się Cesc dumny jak paw.
Oooo!
Jak paw!
Hah Cesc Paw!!!
Francesc Paw!
HAH!
-Cholera, C!-rzuciłam pocierając łokieć ze złością ale jego już nie było.
Jesteś? Wtf. Tak Cesc, jestem i ty jesteś i wszyscy jesteśmy. Istniejemy. Surprise?
Ahhhhh ! Bawimy się! Bawimy, bawimy, bawimy!
-Jesteś!-rzuciłam w Vivian, pchając lekko jej bark i wystrzeliłam jak z procy szczerząc twarz. Ale będzie fajnie!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz