czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 39: Warczący wilk i dwóch drani.



Ranek był całkiem ładny. Jasne światło dochodziło z samego szczytu czystego, niebieskiego nieba. Lekki wiatr kołysał świeżo skoszoną, pachnącą trawą. Wszystko mogło być idealne. I prawie było, gdyby nie piski dwóch wkurzonych, brzydkich szczeniaków.

- Ty jesteś po prostu nienormalny! To aż nie etyczne! Jak możesz uważać,że Jacob jest przystojniejszy od Edwarda? Przecież on wygląda jak jakiś gruby, zdeformowany gumiś,a kto chciałby gumisia za chłopaka?- tłumaczył wolno i spokojnie Iker Torresowi, który leżał wygodnie wyciągnięty na trawie przy bramce tego pierwszego. Obie ręce ułożone miał na karku a opalone, wysportowane nogi zarzucone na skrzynię wody 
mineralnej.

- Wszyscy kochają gumisie! - odparł Fer przewracając oczami.

- Gabriella,lubisz gumisie?- zwrócił się do mnie Casillas z rękoma założonymi na biodra, niecierpliwie tupiąc lewą nogą o murawę. Jeszcze mu tylko łyżki w ręku brakuje i spokojnie mógłby zamiast tego krzyknąć:
- Do jasnej cholery, ile można czekać?! Obiad ugotowałam, gdzie się szlajałeś? 

Błyskawicznie wyrzuciłam ten obrazek z głowy zbyt zszokowana widokiem Ikera w różowym fartuchu. Odwróciłam wzrok od trenujących piłkarzy i westchnęłam głośno.

- Tak ,tak. Jasne. Mogę i lubić czopki tylko proszę zakończcie tę dziecinną rozmowę i ruszcie cztery litery bo jesteśmy w trakci-FUCK! - wrzasnęłam czując mocne pchnięcie w lewym boku i potykając się o własne sznurówki padłam na twarz. 

- Mój nosssssss- zajęczałam próbując wypluć kawałki trawy z buzi.

MÓJ NOS!!! 

Ja pierdziele,kto mnie znowu staranował?! 

To już przeznaczenie. Zawsze muszę padać na twarz. Chyba mam to kurna zapisane w życiorysie. Cholerne fatum. Jestem prawie pewna, że to będzie powodem mojej przedwczesnej śmierci. 
Padła na twarz i złamała się w pół.

Odwróciłam się szybko ( w miarę moich możliwości) w celu zmiażdżenia wzrokiem i pięściami Cesca,który na pewno jest w pełni odpowiedzialny za moje krzywdy. Tylko on jest na tyle niezdarny i niedorozwinięty żeby wpadać na ludzi przy każdej możliwej okazji. Moje oczy, mrugając wolno i kipiąc z wściekłości wolno zaczęły wędrować z ziemi ku twarzy mojego oprawcy.  Z każdą sekundą zmieniały postać dwóch rozdrażnionych buldogów w okrągłe spodki. 

Zamiast owłosionych nóg i niebieskich spodenek ujrzałam jak najbardziej ogolone,zgrabne muszę dodać, długie, blade nogi owiane białą, zwiewną sukienką. 

Zaraz, od kiedy to ja trenuję dziewczyny?! 

No chyba,że to jest Pique. Już od dawna zauważyłam u niego skłonności transwestyczne. Grunt to zaakceptowanie własnej natury. 
Brawo Geri! 

Jestem dumna.

Ale na obiad to my raczej już nigdy razem nie wyskoczymy.

Kontynuując moją małą przechadzkę po ciele nieznajomej, w końcu, po latach trudu i 
tonach potu, dotarłam do podbródka, nosa, a potem to nawet do całej twarzy.

Woaaaahhhhh!

-Edwardzie! Edwardzie! -krzyknęła Kristen Stewart  biegnąc w stronę Roberta Pattisona.

Roberta Pattisona?!

No bez przesady! Co wy mi tutaj... chyba nieźle się jebnęłam o tą murawę. Hold on, dlaczego Robert Pattison ma na sobie strój Casillasa?! I dlaczego pięć metrów  ode mnie stoi warczący wilk w koszulce z napisem Torres?! 

Wtf?!

-Gabi!Wszystko w porządku?-usłyszałam ciepły głos Ramosa. W końcu! Ktoś normalny! 

Na ile normalnym nazwać go można.

-Co-Ahh...AGHHHHHHHH! Tylko nie znowu! Oślepłam! Oślepłam! OŚLEPŁAAAAM!!!!

BEEP,BEEP,BEEP,BEEP,BEEP!

-Ahhh!!!!-wrzasnęłam podnosząc się do pozycji siedzącej i dysząc ciężko. W panice zaczęłam rozglądać się za gołym Ramosem z piłką w ręku, które bynajmniej nie zakrywała tego,co powinna zakrywać. I nie,nie chodzi mi o jego paskudne włosy. 

- Uffff,to tylko sen - mruknęłam orientując się,że jestem sama w pokoju. Drugiego,a nie przepraszam,trzeciego razu już bym nie przeżyła.Wystarczy mi raz z bliskiego, bardzo bliskiego dystansu. Ta trauma nie opuści mnie już do końca mojego marnego życia.Za każdym razem gdy go spotykam od razu wpierdziela mi się ten straszny obrazek do głowy. 

Dlaczego?

Dlaczego ja ?!

Mrugając z trudnością, wytężyłam oczy próbując dopasować się do jasności jaka panowała w pokoju. Sięgając po telefon,przesunęłam wzrok w stronę budziku. Była dopiero 5:20 rano.

Co ja pierdziele, spałam może z półtorej godziny. Jestem wyczerpana, śpiąca i wkurzona. A to nie dobre połączenie. Niestety, jak wypijesz jedną butelkę sody to już nie ma odwrotu. Nie zaznasz spokoju. A ostrzegali mnie przed tym złem. Gdy już w miarę uspokoiłam skaczące hormony nastolatki z trudem rzuciłam się na łóżku. Lecz spokój jeszcze nie nadszedł. Przez dobrych kilkanaście minut nie mogłam zasnąć bo co 
zamknęłam oczy ukazywał mi się goły Sergio. 

I tak znalazłam się tutaj, o 5:20 rano z łóżkiem które namiętnie wołało do mnie.

- Gabriella nie zostawiaj mnie! Nie możesz! 

- Wiesz, że wcale tego nie chce! - zawyłam z przejęciem głaszcząc puste prześcieradło 
otaczające moje wyczerpane ciało.

- Myślałem, że to coś jest między nami! Że to coś trwałego! 

- Bo jest! Ale pragną nas rozdzielić, to złe, podstępne kuny. Nie obawiaj się, niedługo do 
ciebie wrócę ! - odparłam błyskawicznie podnosząc się z ciepłego, przytulnego łóżka. 

- Puść! Puść! To nic nie da! - krzyknęłam kręcąc żałośnie głową gdy moje nogi chwyciły 
czarne szpony niekończącego się snu.

Tak na prawdę to zaplątałam się w pościel, ale trochę dramatyzmu nikomu nie zaszkodziło.

Po kilku minutach ( jestem prawie pewna, że były to kilkanaście minut, ale lubię sobie wmawiać, że jestem sprawna jak ninja) kopania pościeli wreszcie udało mi się triumfalnie wydrzeć z ciemnej otchłani zła i w podskokach ruszyć do łazienki. W miejsce "triumfalnie wydrzeć"  wstawcie sobie " spadłam z piskiem z łóżka na tyłek" i będziecie mieli prawdziwą historię.

Było jeszcze trochę czasu do treningu więc postanowiłam pobiec do Starbucksa po małą kawę na rozbudzenie. I może do tego czekoladowe ciastko. 

Lub dwa.

Po ciepłym, relaksującym prysznicu wypełzłam z łazienki czołgając się do walizki, która wciąż rozwalona była na podłodze. Cóż,może kiedyś ją trochę ogarnę. 

Albo podstępem zmuszę kogoś do zrobienia tego za mnie.

Po drodze zahaczyłam o wieże, która najwyraźniej zawsze tu stała i włączyłam radio.
Z głośników poleciało Midnight Memories. Rzuciłam się na podłogę i zaczęłam szperać w rozwalonych zawartościach czerwonej walizki. W końcu znalazłam moje ulubione sportowe spodenki, różowy top i resztę akcesoriów sportowych i ruszyłam na czworaka z powrotem w stronę łazienki. Ubrałam się leniwie i związałam włosy w niedbały kok. 

                                 

Zerkając w lustro i po szybkim skinieniu głową na znak aprobaty podeszłam do tarasu otwierając szeroko drzwi w celu wywietrzenia pokoju. Trochę tu duszno. Świeże ciepłe powietrze musnęło lekko moją twarz powodując a jej uśmiech ulgi. 

To już ten dzień.
Dzień który miał oficjalnie rozpocząć moje nowe życie. Zamierzam uśmiechnąć się szeroko i z podniesioną głową ruszyć przed siebie. Nie będę oglądać się do tyłu, bo to co z tyłu już minęło, a najważniejsze jest to, co dopiero będzie. Jeśli będę żyła w przeszłości to na pewno minę się z przyszłością, a to ona decyduje o moim życiu. Prawda jest taka, że nie wiem co przyniesie jutro. Nic nie jest gwarancją, a życie to zwariowana przejażdżka. Zamierzam kierować swoim życiem tak, jak będę chciała, zważając na własne szczęście i szczęście mojego synka. Nie będę robiła nic na siłę, pozwolą rzeczom płynąć naturalnie na przód.

Ucałowałam wyszczerzoną buzię Davida znajdującego się na fotografii obok lampki nocnej i łapiąc za telefon wraz z pieniędzmi które schowałam w kieszeni bluzy, wyszłam z pokoju ziewając lekko. Postanowiłam nie zamykać drzwi bo jak siebie znam, pewnie zgubiłabym kluczyki gdzieś po drodze. 

- Oi Gab!-odwróciłam się w lewo napotykając Casillasa, od razu przypominając sobie mój ależ-to-piękny sen. 

- Brrr - wstrząsnełam ramionami próbując wyobrazić sobie Ikera z włosami Cullena. 

- Siemka Ed-Iker! - wyszczerzyłam się głupio próbując zamaskować wpadkę.

- Ed-Iker? - spytał wyraźnie zmieszany i zarazem rozbawiony.

- Nie ważne. - machnęłam lekceważąco ręką i ruszyłam w stronę windy, z Ikerem drepczącym blisko za mną.

- Gdzie się wybierasz? - spytałam zauważając, że idzie tam gdzie ja. - Chyba mnie nie 
szpiegujesz? - odwróciłam się rzucając oskarżycielskie, groźne spojrzenie. Albo i nie bo ten zaczął się głośno śmiać.

- O boże! Gab! Gabi! Jestem wielką fanką! Mogę autograf?! Zdjęcie ?! Autograf i zdjęcie?! Twoje skarpetki?! Gdzie idziesz?! Mogę iść z tobą! Blah blah blah-zaczął wymachiwać rękami biegnąc za mną jak napalona piętnastka wyraźnie się ze mnie nabijając.

- Skarpetki? Serio Iker? - spojrzałam na niego z politowaniem wchodząc do windy. 

Jaka ciota,nie mogę.

- No wiesz, kiedyś pewna dziewczyna spytała się o próbkę moj- zaczął naciskając srebrny przycisk. Z błysku, które od razu pojawił się w jego oku zrozumiałam, że nie chce usłyszeć tego co chciał mi teraz opowiedzieć.

- Stop.- przerwałam unosząc palec do góry.- Nie chce wiedzieć.

- Oj! A to takie zabawne! - jęknął rozbawiony.

- Tego to akurat jestem pewna. Nie wykluczam także zboczone i obrzydliwe.

- Oj daj spokój! Wcale nie aż tak, to że jedna laska chciała moj-
Znów mu przerwałam, tym razem posyłając mu groźne spojrzenie, które od razu go zamknęło.

Hah, czyli jestem straszna!
Żółwik dla Gabrielli.

- To gdzie idziesz? - spytał opierając się plecami o ścianę windy.

- Widziałam Starbucks'a niedaleko jak jechaliśmy więc idę po kawę.

Specjalnie ominęłam informacje o ciastkach. 
Wtedy wyzwał by mnie od łakomczuchów. Polała by się krew. Nie chcielibyście tego oglądać.

- Serio? Ja właśnie też. - wyszczerzył się.

- Ugh, no dobra, ewentualnie możesz iść ze mną. Tylko się zachowuj.- zażartowałam wyskakując z windy, Iker zaraz za mną. Lobby, mimo tak wczesnej pory był pełen ludzi. Recepcjonistki latały z papierami w rękach, kelnerki biegły w stronę jadali, ludzie w garniturach maszerowali do górnych biur z telefonami przy uszach. Z prawej strony dobiegły nas głośne chichoty i śmiechy paru mężczyzn. Mrużąc oczy skupiłam uwagę na kilkunastu sylwetkach rozwalonych na fotelach w centrum pomieszczenia. Pomachałam do Lamparta, który pierwszy nas zauważył. Chłopak odwzajemnił się szerokim uśmiechem i udał się w naszą stronę.

- Dobry! Co tam, gdzie idziecie? - zapytał wpychając ręce do kieszeni spodenek.

- Elo!- wyszczerzyłam się wesoło. - Właśnie idziemy po kawę.

- Ale kawa jest tu? - zapytał przyglądając się nam podejrzliwie.

- Starbucks. - Wystarczyło jedno słowo Ikera, a wszystko stało się jasne.

- A! No tak, to tłumaczy wszystko. Dobra ciastka? - zwrócił się do mnie z chytrym 
uśmieszkiem.

Nie o takie jasne mi chodziło. 

- Co? Ja? Nie! O co ci? Nie! Jak? - zaczęłam paplać z szeroko otwartymi oczami.

Skąd?

Skąd on wie? 

Dziwak.

Iker odwrócił się do mnie tak, żeby mógł całkowicie zmiażdżyć mnie wzrokiem.

- Wiedziałem, że nie idziesz tylko po kawę.- rzekł z przymrużonymi oczami.

Shit.

Obaj patrzeli na mnie z podniesionymi brwiami.

- Nie macie dowodów.- prychnęłam odwracając się od nich kompletnie i ruszyłam do 
głównego wejścia zadzierając wysoko głowę. Z tyłu dobiegło do mnie głośne chichotanie.

Dranie.

Po długiej wędrówce w tą i z powrotem ( czyt. 5 minut) i staniu w kolejce ( czyt. wszyscy ustąpili nam miejsca, gdy zobaczyli Ikera) i wielkiej bitwie rozgrywającej się w mojej głowie, gdy zastanawiałam się czy kupić sobie to ciastko, czy nie, wróciliśmy do głównego holu gdzie czekali już na nas pozostali piłkarze.
Oczywiście nad moim głodem (wcale nie byłam głodna) wygrała moja zawziętość i duma i postanowiłam go nie kupować, żeby im się łyso zrobiło. Mały ptaszek doniósł mi o niejakim zakładzie mającym miejsce za moimi plecami dotyczącym czy dokonam tego danego zakupu czy nie. A że ptaszek był na tyle miły, że nawet doniósł mi o stanowiskach obu stron postanowiłam nie kupować tego pysznego ciacha aby później czerpać przyjemność z przegranej tego zdradzieckiego frajera Franka. 

Prędzej czy później karma musiała go dopaść.

Wyszliśmy głównym wejście na zewnątrz, oczywiście ja pierwsza z obawy, że mnie zgniotą. W grupce ludzi maszerujących przede mną dostrzegłam tył głowy pokrytej siwymi włosami, zgadując, że to del Bosque w podskokach ruszyłam w jego stronę.

- Dobry! - zadeklarowałam zwalniając tempo gry byliśmy już ramię w ramię.

- O cześć Gabriella! Jak się spało? Mam nadzieję, że się wyspałaś bo przed nami ciężki dzień- uśmiechnął się życzliwie kładąc rękę na moim prawym ramieniu.

- Spałam wyśmienicie. - wymusiłam szeroki uśmiech patrząc wszędzie tylko nie w oczy trenera. - Codzienna dawka snu zaliczona. 

Kłamstwa.

Wszystko kłamstwa.

- To dobrze, dobrze. Chłopcy wydają się trochę niewyspani, nie uważasz? Cesca musiałem dwa razy budzić bo zasypiał czekając na resztę. - rzekł spoglądają za siebie na ciągnącą się za nami bandę.

Zdemaskują nas!

Alarm!

Alarm!!

Alarm!!!

Posłałam Hiszpanowi szybkie, groźne spojrzenie i odwróciłam się z powrotem do trenera.

- Pewnie nie mógł zasnąć. Wiesz jak to jest z Cesciem i nowymi hotelami. Kilka dni na przyzwyczajenie i voila! - uśmiechnęłam się kłamiąc jak z nut. Na szczęście del Bosque porzucił temat zaczynając rozmowę o dzisiejszym treningu.

Agent Morenzo po raz kolejny uratował świat z opresji!

Trening był długi, wyczerpujący, długi, męczący, długi i śpiący. Czas wlekł się bezlitośnie. Z rozbawieniem obserwowałam jak połowa chłopaków ledwo stała na nogach. Ja, będąc sprytną, inteligentną osobą spożyłam gorzką kawę na rozbudzenie i nie czuję aż takiego zmęczenia. Podobnie było z Ikerem, który szybko i sprawnie łapał wszystkie piłki kopnięte w jego stronę. Trener kazał mi obserwować tych debili aby wyłapać jak najmniejsze błędy jakie popełniają. Ja wam powiem jaki jest ich największy błąd.

Żyją.

Nudziło mi się trochę drepcząc w tą i z powrotem więc postanowiłam także zrobić sobie mały trening robiąc kilka rund wokoło boiska. Sobota nadchodziła wielkim krokami, a ja wciąż nie miałam pomysłu na mecz. Nie chciałam tworzyć presji na chłopakach ale zarówno ja, jak i na pewno oni, wiedzieliśmy, że ten mecz, może nie zadecyduje o losach całych Mistrzostwach ale na pewno napełni wiarą milionów kibiców, jaki i samych piłkarzy. Grupa, w jakiej się znaleźliśmy nie należy do najłatwiejszych. Wszystkie trzy kraje mają równe szanse. Argentyna ma Messiego, Dania Rommedahla a Holandia van Persiego. Oczywiście wszyscy zawodnicy są mocni, bo nikt słaby na Mistrzostwa po prostu nie może pojechać ale to głównie na nich skupia się gra. Może to i lepiej, że pierwszy mecz gramy z Argentyną, najlepiej najlepszych mieć już za sobą. Jasne, zawsze możemy celować w drugie miejsce, bo i tak do następnej tury się dostaniemy ale to by oznaczało trudniejszy mecz z lepszym przeciwnikiem w kolejnej rundzie. To po pierwsze. A po drugie La Furia Roja nigdy nie celuje niżej niż w sam szczyt podium. Przystanęłam na chwilkę obserwując trening drugiej reprezentacji mający miejsce tuż obok nas. Wszyscy byli niesamowicie skupieni, z determinacją wypisaną na twarzy wyciskali pot w imię wyższego celu. W imię zwycięstwa. 

Potem odwróciłam wzrok na Hiszpanów. Zmęczenie aż kipiło z ich ciał, a na twarzy nie było widać nic tylko udrękę. I wtedy do mnie dotarło, że to ja robię coś nie tak. To moja wina. Nie powstrzymałam ich przed pójściem na ognisko. Nie zabroniłam im picia. Kuźwa, sama piłam. Nie jestem wzorem zastępcy trenera, zwalam wszystko na barki del Bosque a przecież to ja mu obiecałam, że zrobię wszystko by pomóc. Obiecałam sobie. Obiecałam Davidowi. A tymczasem pozwalam aby moje przyjacielskie stosunki stanęły między mną a tym po co tu przyjechaliśmy.

A przyjechaliśmy po wygraną.

Skarciłam się w myślach i gdy zobaczyłam, że trener rozmawia przez telefon w wystarczającej odległości od nas, żeby nas nie słyszeć zeszłam z bieżni i z wielką determinacją wymalowaną na twarzy ruszyłam do piłkarzy.

- Cisza! - zawyłam zwracając ich uwagę. Gdy wszyscy odwrócili się do mnie, wraz z dziewczynami, które ćwiczyły nieopodal, kontynuowałam. - Cieszę się, że się wczoraj świetnie bawiliście. My, my się świetnie bawiliśmy. I chociaż obiecałam sobie pełne skupienie i determinację, dopiero teraz zdałam sobie sprawę co my robimy. Niedługo mecz, mecz który może zadecydować o wszystkim, może nie koniecznie ale na pewno jest niesamowicie ważny. Wszyscy dobrze o tym wiemy. Dlatego od dziś żadnych imprez, żadnego szwędania się po hotelu o drugiej w nocy. Czas się skupić. Czas wziąć się w garść i robić to, po co tu przyjechaliśmy. A przyjechaliśmy by wygrywać. Już czas zacząć to robić, a nie uda nam się to jeśli będziecie leżeć na w pół przytomni na murawie. Dlatego poproszę del Bosque o chwilę przerwy podczas której macie iść się odświeżyć, oblać twarze wodą, poszczypać się, cokolwiek. Nie wiem co zrobicie ale macie wrócić w pełni gotowi do treningu. Ja w tym czasie polecę z dziewczynami  po kawę na rozbudzenie i może jakieś napoje energetyczne. Ja nie zabraniam wam zabaw, co to to nie, wiem że bez tego to wy pięć minut nie wytrzymacie, ale jeśli chcecie ostro imprezować to macie dwa razy ostrzej trenować, zrozumiano? 

Ku mojemu zdziwieniu wszyscy zaczęli klaskać i wiwatować. Każda twarz wykrzywiona była w wielkim uśmiechu a każda para oczy trzymała podziw. Wyszczerzyłam się od ucha do ucha i w podskokach chwyciłam Vivian i Dagę pod ramię i ruszyłyśmy do del Bosque. 

Czas rozpocząć walkę.


              "In a world of words, anything is possible..."

_________________________________________________________

Hejka !
To ja !
Surprise ?
Nie bić! Wiem, że nie było mnie to chyba z kilka lat za co szczerze żałuje ;(
Ale jestem! I to z kolejnym odcinkiem! Mam nadzieję, że dobrym. Błagam, komentujcie bo nie wiem czy wam się podoba i czy to wszystko ma sens! Jest pełno wejść ale z kom cienko, a to nie dobrze :) 


P.S 
Tutaj macie linka, tak mnie więcej wygląda hotel :)
http://www.shangri-la.com/guangzhou/shangrila/photos-videos/



1 komentarz:

  1. Wiesz jesteś WSPANIAŁA, w końcu się doczekałam i mam nadzieje że dłużej nie będę musiała na następną notkę. Muszę chyba sobie przypomnieć "Zmierzch" i wgl ten Ramos ja pierdole...
    Kochana czekamy na cb :*

    OdpowiedzUsuń