Po kolacji poszłam od razu do swojego pokoju, oczywiście nie odbyło się bez protestów chłopaków którzy chcieli pójść jeszcze do jakiegoś baru. No ale bez przesady, była godzina 11:43 w nocy.
Zresztą jutro oficjalnie zaczynamy ciężką walkę o Mistrzostwo. Teczki zawierające wszelkie przydatne informacje o naszym najbliższym rywalu dostałam od Del Bosque jeszcze w trakcie kolacji więc przydałoby się je jeszcze przejrzeć przed pójściem do łóżka, co pewnie będzie bardzo trudne skoro chcę mi się strasznie spać.
Pożegnałam się z Ikerem, który jak wiecie miał pokój obok mojego i weszłam z ulgą zamykając za sobą drzwi. Ciężki dzień. Lot, użeranie się z piłkarzami, jazda autokarem, użeranie się z piłkarzami, basen, sesja, użeranie się z piłkarzami, kolacja, użeranie się z piłkarzami.
-W końcu-powiedziałam leniwie rzucając torebkę na wielkie łoże.
Podeszłam do walizki wyciągając luźne spodenki i podkoszulkę, wkraczając do łazienki rozmyślałam jakby tu najsprawniej się rozpakować. Pewnie by się przydało.
-Masz wiadomośćććć!-odezwała się moja komórka.
-Czyli jednak Bóg mnie nie kocha i nie dał mi chwili relaksu-mamrotałam pod nosem. Szurając nogami podeszłam do torebki i wyciągnęłam telefon.
Od:Lessi.
Elo!Wylądowaliście już? Bo my przed chwilą i jest super! Skoro będziemy w tym samym mieście to pomyśleliśmy sobie z chłopakami, że po sobotnim meczu wybierzemy się razem do jakiegoś baru ok? A co do meczu: strzeżcie się i nie płaczcie kiedy będzie La manita! ;)
Oj Leo, Leo.
Ty naiwny, mały gnomie.
Siemanko laleczko! Wylądowaliśmy już dawno, właśnie miałam brać prysznic, a ty mi tak chamsko przerwałeś! A co do wypadu to myślę, że to świetny pomysł, chłopacy na bank się zgodzą. Hah! Chyba nie, my mamy już na was plan .Mogę ci go nawet trochę zdradzić. Jak będziesz za dobrze grał to w przerwie dopadnę cię w kącie i ujebię ci tą twoją lewą nogę piłą mechaniczną. Pomysł Valdesa. Więc uważaj.:D
Odłożyłam zadowolona telefon i wróciłam do łazienki.
Rozebrałam się szybko i weszłam pod prysznic.
Minął prawie rok od śmierci Davida. Rok pełen bólu i cierpienia. Rok którego pewnie bym nie przeżyła gdyby nie ta mała osóbka, którą kocham z całego serca. Bez świadomości, że od tego feralnego dnia mam jego, pewnie by mnie tu już nie było. David tak bardzo pragnął mieć syna, małego, sprytnego piłkarza. Ta myśl mnie zabija, bowiem nigdy go nie pozna. Juanito ma dopiero 1 miesiąc, a czuję jakby był ze mną od wielu lat. Jego oczy, śmiech, ciemne włoski, przypominają mi kim on naprawdę jest. Naszym synem. Często gdy na niego patrzę nie mogę się powstrzymać. Wtedy nadchodzą załamania. Żyję z dnia na dzień ze świadomością, że Juanito nigdy nie pozna swego ojca. Nie będzie mógł siadać mu na barana, bawić się z nim w samochody, kopać piłkę, że David nigdy nie nauczy go jak być porządnym mężczyzną. Tak jak on, jego tatuś. Narazie Mistrzostwa i chłopaki skutecznie odwracają moją uwagę. Zawsze coś się dzieję, zawsze ktoś do mnie przychodzi, opowiada kawały, śmieję się ze mną, gada byle jakie głupoty. W głębi serca wiem, że są przerażeni moim spokojem, tym że znowu powracam do bycia sobą. Myślę, że to ich martwi, bowiem wiedzą że to tylko przykrywka, obawiają się, że lada chwila wybuchnę. Tylko w takich chwilach jak ta pozwalam sobie na zrzucenie maski, bowiem jest ona coraz bardziej uciążliwa. Nie wiem czy ktoś mi pomoże. Miłość? Obawiam się,że umarła ona pewnej pochmurnej nocy w samym centrum Barcelony, blisko lotniska które nosi nazwę El Prat.
Z moich zamyśleń wyrwało mnie dzwonienie
komórki.
Zakręciłam więc wodę i ubierając się szybko wskoczyłam na łóżko z telefonem w rękach.
-Halo?
-Yo Gab!
-Daga! Właśnie czekałam na twój telefon.Gdzie jesteście?-rzuciałam podekscytowana.
Dagmara wraz z Vivianą będą tańczyły na otwarciu Mistrzostw,więc zostaną z nami przez cały czas trwania turnieju. Super co nie?
-No właśnie usadowiliśmy się dopiero w samolocie. Były jakieś 2 godziny opóźnienia i gdyby nie Viv to pobiłaby ich tam wszystkich!-syknęła oburzona,więc się zaśmiałam.
-To nie jest śmieszne. Bo ja naprawdę nie mam co robić tylko siedzieć 2 cholerne godziny na jakimś durnowatym lotnisku.
-Jest, jest. Podaj mi ich nazwiska a wyślę do nich tajniaków i się ich pozbędą ok?-zaśmiałam się histerycznie.
-Mówiąc tajniaków myślisz:Torres i spółka.-usłyszałam głos Viv.
-No jaha! Jak ty mnie dobrze znasz.-zachichotałam.
-Się wie.- powiedziała chyba. Nie dosłyszałam bo już paplała Daga o tym, że ma nadzieję iż "Tlenkowi" stało się coś strasznego w te ostatnie 6 miesięcy i niestety nie ma go w Brazyli.
-Niestety, takie cudowne dziecko szczęścia jak Torres było dobrze strzeżone przez Matkę Boską i jest w nienaruszonym stanie.-odparłam z trudem powstrzymując śmiech.
-Już ja go naruszę.
-O wilku mowa-dodałam zauważając głowę Blondyna wystającą zza moich drzwi. Minęło dopiero zaledwie 10 minut odkąd się ich pozbyłam a te szkodniki wracają jak bumerang!
-Chyba o utlenionej świni-krzyknęła Daga tak głośno, z pewnością w celu wkurzenia Torresa.
-Daga, kochanie! Jak dobrze słyszeć twój cudowny głos.-wyszczerzył się Fer.
Dzieciaki.
-Jak cię dopadnę to będziesz piszczał jak mordowany słoń!-odparła oburzona Daga.
-Mordowany słoń? Serio Daga?-wtrąciłam.
-A co nie słyszałaś nigdy mordowanego słonia?
-Yyy,nie?
-Żal.
-Żal! Ej no dobra kończę już, powygłupiacie się później!-krzyknęłam gdy Fer wskoczył mi na łóżko pewnie przygotowując się na jakiś zły komentarz ze swojej strony.
Nie tym razem Panie Torres.
-Ej!-jak się spodziewałam zaprotestował gdy wyłączyłam telefon.
-Nie denerwuj się bo ci farba z włosów spłynie.
-EJJJJJ!
-Oh shut it.-odparłam wstając.-Tak w ogóle to spierdzielaj bo mi przeszkadzasz.
-Dlaczego nikt nie lubi mojego towarzystwa ?!
-Co, Ramos też uż się tobą zmęczył?
-Tak naprawdę to chodzi o te włosy Fer.-dodałam mierzwiąc mu jego blond pasemka. Torres jednak mnie zignorował.
-Tak naprawdę to właśnie Ramos mnie tu przysłał. Idziemy wszyscy na ognisko z tyłu hotelu i masz iść z nami.
-Widzę, że poszliście na kompromis. Mam iść z wami? A co ja, baba do towarzystwa?
-Mhm!-wyszczerzył się.
-Co?!
-Znaczy się MHM, że masz iść z nami. A to drugie to nie.-pokręcił głową na "nie".
-Słuchaj Tlenek, nie denerwujcie mnie. Jest godzina 12 w nocy, rozumiecie? D-W-U-N-A-S-T-A. A jutro wstajemy o 7 na trening,S-I-Ó-D-M-E-J. Więc jeśli pójdziecie teraz na ognisko to jutro nie wstaniecie, a jak jutro nie wstaniecie to wasze głowy będą moje.
-Nie oddam Ci swojej głowy! Ty kanibalko!-usłyszałam pisk wchodzącego Fabregasa, trzymającego się za głowę na znak "To moję, nie oddam", za którym weszli wszyscy. WSZYSCY.
-Iker?! Ty też? Co muście zrobili?-spytałam z niedowierzaniem.
-Ymmm. No?-odpowiedział chowając się za Valdesa.
-Problem?-dodał ten drugi.
-Zepsuliście mi kapitana! Wy małpy!-odparłam rzucając w nich poduszką, którą dostał jak zwykle Silva. To dlatego, że jest taki mały.
Chyba.
-No weźźźźźźźźźźźźźźźźź!
-Tylko na trochę!!!
-Plisssssssssss!
-Mamy boczek!-tym mnie przekupili.
Ja kocham boczek.
-Dobra!-zadeklarowałam udając, że niby nie mogę ich dłużej słuchać i tym mnie przekonali, tak naprawdę chodziło o boczek ale shushh.
-Jest !!!-wszyscy. Coś mi się wydaję, że nie chodziło im o moje towarzystwo tylko o fakt, że kiedy ja pójdę z nimi to Del Bosque nie będzie mógł ich opieprzyć.
Chamy jedne!
-To co z tym boczkiem?-szepnęłam do Reiny kiedy wychodziliśmy z pokoju.
_____________________________________________________
Zresztą jutro oficjalnie zaczynamy ciężką walkę o Mistrzostwo. Teczki zawierające wszelkie przydatne informacje o naszym najbliższym rywalu dostałam od Del Bosque jeszcze w trakcie kolacji więc przydałoby się je jeszcze przejrzeć przed pójściem do łóżka, co pewnie będzie bardzo trudne skoro chcę mi się strasznie spać.
Pożegnałam się z Ikerem, który jak wiecie miał pokój obok mojego i weszłam z ulgą zamykając za sobą drzwi. Ciężki dzień. Lot, użeranie się z piłkarzami, jazda autokarem, użeranie się z piłkarzami, basen, sesja, użeranie się z piłkarzami, kolacja, użeranie się z piłkarzami.
-W końcu-powiedziałam leniwie rzucając torebkę na wielkie łoże.
Podeszłam do walizki wyciągając luźne spodenki i podkoszulkę, wkraczając do łazienki rozmyślałam jakby tu najsprawniej się rozpakować. Pewnie by się przydało.
-Masz wiadomośćććć!-odezwała się moja komórka.
-Czyli jednak Bóg mnie nie kocha i nie dał mi chwili relaksu-mamrotałam pod nosem. Szurając nogami podeszłam do torebki i wyciągnęłam telefon.
Od:Lessi.
Elo!Wylądowaliście już? Bo my przed chwilą i jest super! Skoro będziemy w tym samym mieście to pomyśleliśmy sobie z chłopakami, że po sobotnim meczu wybierzemy się razem do jakiegoś baru ok? A co do meczu: strzeżcie się i nie płaczcie kiedy będzie La manita! ;)
Oj Leo, Leo.
Ty naiwny, mały gnomie.
Siemanko laleczko! Wylądowaliśmy już dawno, właśnie miałam brać prysznic, a ty mi tak chamsko przerwałeś! A co do wypadu to myślę, że to świetny pomysł, chłopacy na bank się zgodzą. Hah! Chyba nie, my mamy już na was plan .Mogę ci go nawet trochę zdradzić. Jak będziesz za dobrze grał to w przerwie dopadnę cię w kącie i ujebię ci tą twoją lewą nogę piłą mechaniczną. Pomysł Valdesa. Więc uważaj.:D
Odłożyłam zadowolona telefon i wróciłam do łazienki.
Rozebrałam się szybko i weszłam pod prysznic.
Minął prawie rok od śmierci Davida. Rok pełen bólu i cierpienia. Rok którego pewnie bym nie przeżyła gdyby nie ta mała osóbka, którą kocham z całego serca. Bez świadomości, że od tego feralnego dnia mam jego, pewnie by mnie tu już nie było. David tak bardzo pragnął mieć syna, małego, sprytnego piłkarza. Ta myśl mnie zabija, bowiem nigdy go nie pozna. Juanito ma dopiero 1 miesiąc, a czuję jakby był ze mną od wielu lat. Jego oczy, śmiech, ciemne włoski, przypominają mi kim on naprawdę jest. Naszym synem. Często gdy na niego patrzę nie mogę się powstrzymać. Wtedy nadchodzą załamania. Żyję z dnia na dzień ze świadomością, że Juanito nigdy nie pozna swego ojca. Nie będzie mógł siadać mu na barana, bawić się z nim w samochody, kopać piłkę, że David nigdy nie nauczy go jak być porządnym mężczyzną. Tak jak on, jego tatuś. Narazie Mistrzostwa i chłopaki skutecznie odwracają moją uwagę. Zawsze coś się dzieję, zawsze ktoś do mnie przychodzi, opowiada kawały, śmieję się ze mną, gada byle jakie głupoty. W głębi serca wiem, że są przerażeni moim spokojem, tym że znowu powracam do bycia sobą. Myślę, że to ich martwi, bowiem wiedzą że to tylko przykrywka, obawiają się, że lada chwila wybuchnę. Tylko w takich chwilach jak ta pozwalam sobie na zrzucenie maski, bowiem jest ona coraz bardziej uciążliwa. Nie wiem czy ktoś mi pomoże. Miłość? Obawiam się,że umarła ona pewnej pochmurnej nocy w samym centrum Barcelony, blisko lotniska które nosi nazwę El Prat.
Z moich zamyśleń wyrwało mnie dzwonienie
komórki.
Zakręciłam więc wodę i ubierając się szybko wskoczyłam na łóżko z telefonem w rękach.
-Halo?
-Yo Gab!
-Daga! Właśnie czekałam na twój telefon.Gdzie jesteście?-rzuciałam podekscytowana.
Dagmara wraz z Vivianą będą tańczyły na otwarciu Mistrzostw,więc zostaną z nami przez cały czas trwania turnieju. Super co nie?
-No właśnie usadowiliśmy się dopiero w samolocie. Były jakieś 2 godziny opóźnienia i gdyby nie Viv to pobiłaby ich tam wszystkich!-syknęła oburzona,więc się zaśmiałam.
-To nie jest śmieszne. Bo ja naprawdę nie mam co robić tylko siedzieć 2 cholerne godziny na jakimś durnowatym lotnisku.
-Jest, jest. Podaj mi ich nazwiska a wyślę do nich tajniaków i się ich pozbędą ok?-zaśmiałam się histerycznie.
-Mówiąc tajniaków myślisz:Torres i spółka.-usłyszałam głos Viv.
-No jaha! Jak ty mnie dobrze znasz.-zachichotałam.
-Się wie.- powiedziała chyba. Nie dosłyszałam bo już paplała Daga o tym, że ma nadzieję iż "Tlenkowi" stało się coś strasznego w te ostatnie 6 miesięcy i niestety nie ma go w Brazyli.
-Niestety, takie cudowne dziecko szczęścia jak Torres było dobrze strzeżone przez Matkę Boską i jest w nienaruszonym stanie.-odparłam z trudem powstrzymując śmiech.
-Już ja go naruszę.
-O wilku mowa-dodałam zauważając głowę Blondyna wystającą zza moich drzwi. Minęło dopiero zaledwie 10 minut odkąd się ich pozbyłam a te szkodniki wracają jak bumerang!
-Chyba o utlenionej świni-krzyknęła Daga tak głośno, z pewnością w celu wkurzenia Torresa.
-Daga, kochanie! Jak dobrze słyszeć twój cudowny głos.-wyszczerzył się Fer.
Dzieciaki.
-Jak cię dopadnę to będziesz piszczał jak mordowany słoń!-odparła oburzona Daga.
-Mordowany słoń? Serio Daga?-wtrąciłam.
-A co nie słyszałaś nigdy mordowanego słonia?
-Yyy,nie?
-Żal.
-Żal! Ej no dobra kończę już, powygłupiacie się później!-krzyknęłam gdy Fer wskoczył mi na łóżko pewnie przygotowując się na jakiś zły komentarz ze swojej strony.
Nie tym razem Panie Torres.
-Ej!-jak się spodziewałam zaprotestował gdy wyłączyłam telefon.
-Nie denerwuj się bo ci farba z włosów spłynie.
-EJJJJJ!
-Oh shut it.-odparłam wstając.-Tak w ogóle to spierdzielaj bo mi przeszkadzasz.
-Dlaczego nikt nie lubi mojego towarzystwa ?!
-Co, Ramos też uż się tobą zmęczył?
-Tak naprawdę to chodzi o te włosy Fer.-dodałam mierzwiąc mu jego blond pasemka. Torres jednak mnie zignorował.
-Tak naprawdę to właśnie Ramos mnie tu przysłał. Idziemy wszyscy na ognisko z tyłu hotelu i masz iść z nami.
-Widzę, że poszliście na kompromis. Mam iść z wami? A co ja, baba do towarzystwa?
-Mhm!-wyszczerzył się.
-Co?!
-Znaczy się MHM, że masz iść z nami. A to drugie to nie.-pokręcił głową na "nie".
-Słuchaj Tlenek, nie denerwujcie mnie. Jest godzina 12 w nocy, rozumiecie? D-W-U-N-A-S-T-A. A jutro wstajemy o 7 na trening,S-I-Ó-D-M-E-J. Więc jeśli pójdziecie teraz na ognisko to jutro nie wstaniecie, a jak jutro nie wstaniecie to wasze głowy będą moje.
-Nie oddam Ci swojej głowy! Ty kanibalko!-usłyszałam pisk wchodzącego Fabregasa, trzymającego się za głowę na znak "To moję, nie oddam", za którym weszli wszyscy. WSZYSCY.
-Iker?! Ty też? Co muście zrobili?-spytałam z niedowierzaniem.
-Ymmm. No?-odpowiedział chowając się za Valdesa.
-Problem?-dodał ten drugi.
-Zepsuliście mi kapitana! Wy małpy!-odparłam rzucając w nich poduszką, którą dostał jak zwykle Silva. To dlatego, że jest taki mały.
Chyba.
-No weźźźźźźźźźźźźźźźźź!
-Tylko na trochę!!!
-Plisssssssssss!
-Mamy boczek!-tym mnie przekupili.
Ja kocham boczek.
-Dobra!-zadeklarowałam udając, że niby nie mogę ich dłużej słuchać i tym mnie przekonali, tak naprawdę chodziło o boczek ale shushh.
-Jest !!!-wszyscy. Coś mi się wydaję, że nie chodziło im o moje towarzystwo tylko o fakt, że kiedy ja pójdę z nimi to Del Bosque nie będzie mógł ich opieprzyć.
Chamy jedne!
-To co z tym boczkiem?-szepnęłam do Reiny kiedy wychodziliśmy z pokoju.
_____________________________________________________
Schodząc na dół musiałam ich co chwilę uciszać, żeby nie pobudzili ludzi, szczególnie Del Bosque, który pewnie by nas zakatrupił zaczynając ode mnie.
-Ejjjj!-krzyknęłam szeptem.-Idziemy z Cassie po kawę do automatu, ktoś chce?
-Zaraz nigdzie nie pójdziemy jak nie przestaniesz nazywać mnie Cassie.-odparł pierwszy Casillas.
-Oj tam.To kto?
-Ja!
-Ja!
-Ja!
-Ja dwie!
No jasne, już dostaniesz.
-Czyli wszyscy. No ok. To będziemy potrzebowali więcej rąk.-dodałam po czym wszyscy zaczęli się przepychać do wyjścia.
Jeszcze większe chamy!!!
Kawy to chcą, ale żeby je sobie przynieść to nie.
-Ja pójdę.-odezwał się Xabi, który jako jedyny, poza naszą dwójką, pozostał na korytarzu.
-Wiecie co, chyba przeniosę się do Realu, patrząc na kulturę osobistą moich chłopaków.-odparłam z niesmakiem.
-Zapraszamy!-podekscytowali się oboje.
-To taki żart był.-powiedziałam ruszając w głąb korytarza
-Żal!
-A może nie.-dodałam śpiewając.
_____________________________________________________
-Ejjjj!-krzyknęłam szeptem.-Idziemy z Cassie po kawę do automatu, ktoś chce?
-Zaraz nigdzie nie pójdziemy jak nie przestaniesz nazywać mnie Cassie.-odparł pierwszy Casillas.
-Oj tam.To kto?
-Ja!
-Ja!
-Ja!
-Ja dwie!
No jasne, już dostaniesz.
-Czyli wszyscy. No ok. To będziemy potrzebowali więcej rąk.-dodałam po czym wszyscy zaczęli się przepychać do wyjścia.
Jeszcze większe chamy!!!
Kawy to chcą, ale żeby je sobie przynieść to nie.
-Ja pójdę.-odezwał się Xabi, który jako jedyny, poza naszą dwójką, pozostał na korytarzu.
-Wiecie co, chyba przeniosę się do Realu, patrząc na kulturę osobistą moich chłopaków.-odparłam z niesmakiem.
-Zapraszamy!-podekscytowali się oboje.
-To taki żart był.-powiedziałam ruszając w głąb korytarza
-Żal!
-A może nie.-dodałam śpiewając.
_____________________________________________________
Doszliśmy do wniosku, że pójście po kawę do automatu było złym pomysłem.
1.Przez 10 minut szukaliśmy automatu, a przysięgam, że go wcześniej widziałam.
2.Robienie po kolei 25 kaw w automacie byłoby:
a)głupie
b)zbyt czasochłonne
c)przyczyną naszego zgonu, gdyż piłkarze nie lubią zbyt długo czekać
Postanowiliśmy więc udać się do sali, gdzie uprzednio jedliśmy kolację, gdyż Xabi przypomniał sobie, że widział tam stoisko z gorącymi napojami razem z kilkoma czajnikami.
Dobrze,że znajdowała się ona na samym dole więc nikt nas nie usłyszy.
Otworzyłam powoli drzwi i jaki był nasz szok gdy zastaliśmy tam całą drużynę Anglii. A myślałam, że to my najdłużej jemy. Oddaję honor.
-Siema. My tu tylko po kawę.-szepnęłam głośno szukając oczami stoiska które wspomniał Alonso.
-Spoko, spoko. Ale po co wam kawa?-odparł Lampard.
-A no idziemy na ognisko z tyłu.-odezwała się Cassie, która była już przy stoliku parząc 5 czajników wody.
-Możecie się przyłączyć jak chcecie. Bez problemu.-dodałam zauważając, iż żaden z moich towarzyszy tego nie zaproponuje. A myślałam, że są kulturalni. Co za zawód.
-W sumie może być fajnie. I tak się już nudzimy a nikomu nie chcę się spać.-odpowiedział Hart ala Goła Klata.
Serio, muszę z tym przestać.
-Chcecie może kawę?-odezwał się Xabi. Czyli jest kulturka, jej.
-Nie, nie dzięki. My raczej wolimy herbatę, ale już piliśmy.-powiedział ktoś tam. Nie ogarniam.
1.Przez 10 minut szukaliśmy automatu, a przysięgam, że go wcześniej widziałam.
2.Robienie po kolei 25 kaw w automacie byłoby:
a)głupie
b)zbyt czasochłonne
c)przyczyną naszego zgonu, gdyż piłkarze nie lubią zbyt długo czekać
Postanowiliśmy więc udać się do sali, gdzie uprzednio jedliśmy kolację, gdyż Xabi przypomniał sobie, że widział tam stoisko z gorącymi napojami razem z kilkoma czajnikami.
Dobrze,że znajdowała się ona na samym dole więc nikt nas nie usłyszy.
Otworzyłam powoli drzwi i jaki był nasz szok gdy zastaliśmy tam całą drużynę Anglii. A myślałam, że to my najdłużej jemy. Oddaję honor.
-Siema. My tu tylko po kawę.-szepnęłam głośno szukając oczami stoiska które wspomniał Alonso.
-Spoko, spoko. Ale po co wam kawa?-odparł Lampard.
-A no idziemy na ognisko z tyłu.-odezwała się Cassie, która była już przy stoliku parząc 5 czajników wody.
-Możecie się przyłączyć jak chcecie. Bez problemu.-dodałam zauważając, iż żaden z moich towarzyszy tego nie zaproponuje. A myślałam, że są kulturalni. Co za zawód.
-W sumie może być fajnie. I tak się już nudzimy a nikomu nie chcę się spać.-odpowiedział Hart ala Goła Klata.
Serio, muszę z tym przestać.
-Chcecie może kawę?-odezwał się Xabi. Czyli jest kulturka, jej.
-Nie, nie dzięki. My raczej wolimy herbatę, ale już piliśmy.-powiedział ktoś tam. Nie ogarniam.
Podczas gdy Cassie i Xabi robili kawy ja dosiadłam się do jednego ze stolików i urządziłam sobie miłą pogawędkę z anglikami, chwaląc się moim dobrym akcentem. A co.
Zajęło im to z 10 minut i jestem prawie pewna, że gdybym im pomogła trwałoby to krócej, ale co mi tam.
Wyszliśmy wszyscy razem na zewnątrz, bardzo cicho. Tym razem nikogo nie musiałam uciszać, Anglicy są tacy kulturalni. Aż chyba przejdę do obozu wroga i zostanę ich trenerką, tacy są kulturalni!-pomyślałam gdy Steven przytrzymał dla mnie drzwi. Nawet nie musiałam nieść sama kawy bo też mi pomogli, hah! Muszę to powiedzieć chłopakom żeby im się głupio zrobiło.
Noc była piękna, cicha i pełna gwiazd. Aż tylko się położyć i podziwiać. Spojrzałam przed siebie i zauważyłam na małym wzgórzu palące się ognisko.
-Boczku,nadchodzę.-szepnęłam cicho, lecz chyba nie wystarczając cicho bo idący obok mnie Ashley Cole spojrzał na mnie dziwnie.
Zajęło im to z 10 minut i jestem prawie pewna, że gdybym im pomogła trwałoby to krócej, ale co mi tam.
Wyszliśmy wszyscy razem na zewnątrz, bardzo cicho. Tym razem nikogo nie musiałam uciszać, Anglicy są tacy kulturalni. Aż chyba przejdę do obozu wroga i zostanę ich trenerką, tacy są kulturalni!-pomyślałam gdy Steven przytrzymał dla mnie drzwi. Nawet nie musiałam nieść sama kawy bo też mi pomogli, hah! Muszę to powiedzieć chłopakom żeby im się głupio zrobiło.
Noc była piękna, cicha i pełna gwiazd. Aż tylko się położyć i podziwiać. Spojrzałam przed siebie i zauważyłam na małym wzgórzu palące się ognisko.
-Boczku,nadchodzę.-szepnęłam cicho, lecz chyba nie wystarczając cicho bo idący obok mnie Ashley Cole spojrzał na mnie dziwnie.
To ja Telfka ;D
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo że przeniosłaś się na bloggera ;D
Pozdrawiam i czekam na dalsze rozdziały ;*