“Sometimes people are beautiful.
Not in looks.
Not in what they say.
Just in what they are.”
Markus Zusak
________________________________________________________________- No w końcu! - zawyłam w chwili gdy opuściłyśmy boisko.
Na szczęście del Bosque nie wykazał żadnych podejrzeń i nie zatrzymał nas przed wyjściem. Pozwolił także na 10 minut przerwy więc i to jest wielkim sukcesem. Zawsze powtarzał, że robiąc sobie przerwę w treningu robimy sobie przerwę w formie.
- Już nie mogłam na nich patrzeć. Sieroty jedne.- powiedziała Vivian kręcąc blond grzywą.
- Torres kilka razy na murawie twarzą w dół leżał! - zaśmiała się Dagmara. Hotel był prawie pusty z racji tego, że obie reprezentacje ćwiczyły właśnie na świeżym powietrzu. W holu dało się jednak słyszeć lekką melodię dochodzącą z głośników. Kilka sprzątaczek zajmowało się czyszczeniem podłóg i złotych dekoracji. Dopiero teraz zauważyłam jak piękny jest ten hotel, nie mówiąc już o jego rozmiarze. Najlepsze jest to, że był całkowicie nasz.
- Daga, a skąd ty wiesz co Torres robił? - zapytałam podejrzliwie próbując powstrzymać wyszczerz, który wdzierał mi się na twarz. Zastanawiam się kiedy ta dziewczyna w końcu się przyzna, że go lubi. A widać to z lotu ptaka. Myśląc teraz o tym, wydaję mi się, że nawet do siebie pasują. Oboje wyszczekani, młodzi, lekko walnięci.
True perfection.
- Szpiegujesz go? - podłapała szybko Hiszpanka, sugestywnie poruszając brwiami.
- Podoba ci się? - kontynuowałam. Gdy spotkałam się z ciszą odwróciłam twarz w jej kierunku by zobaczyć o co chodzi. To co zobaczyłam o mało nie zwaliło mnie z nóg.
Dagmara Lewandowska się rumieni!
ONA!
DAGMARA!
JEST BURAKIEM!
Am I dead?
- O fuck! - obie z Viv wybuchnęłyśmy niepohamowanym śmiechem.
- Przecież- ty- się- nigdy- krzyczała Vivian między kolejnymi chichotami.
- Nie rumienisz!- dokończyłam za nią gdy ta przystanęła żeby złapać oddech. Kolejna fala śmiechu wybuchła gdy zobaczyłyśmy minę Dagmary.
Stała z jedną ręką na biodrach tupiąc niecierpliwie nogą o miękki dywan i warcząc niczym głodny buldog. Jej mina była bezcenna, a twarz jeszcze bardziej czerwona niż przedtem. Na chwilę przystanęłam podejrzliwie przyglądając się temu zjawiskowi. Dokładnie studiując odcień rumieńca pokrywającego twarzyczkę Dagi wyszczerzyłam oczy zdumiona. I dopiero wtedy zauważyłam, że ona nie była już zażenowany.
Ona była wkurzona.
- Czerwony alarm! Czerwony alarm! - wrzasnęłam do Viv łapiąc ją za rękaw i dając dyla w stronę jadalni.
Czerwony alarm został stworzony przez nas na wypadek gdybyśmy się czuły zagrożone ze strony tej trzeciej. Czyli w takich właśnie przypadkach jak ten tutaj. Uciekałyśmy wtedy do najbliższego pokoju i zamykałyśmy się w środku przeczekując falę złości. A powiem wam, że zrobilibyście to samo. Ta laska chodzi na ustawki do jasnej ciasnej. Z jej lewym sierpowym to nigdy nic nie wiadomo.
Oczywiście całe te akcje były wynikiem naszego nadmiernego dramatyzmu i skłonności aktorskich, bo w takich sytuacjach często gęsto latamy wrzeszcząc, że goni nas Lord Voldemort.
Nie zważając na to gdzie jesteśmy.
Całkowicie na to nie zważając.
Tak więc gdy odwiedzałyśmy kiedyś moją babcię w sanatorium, a Daga wkurzyła się nieźle na pielęgniarkę bo ta nie chciała zrobić jej gorącej czekolady tłumacząc, że nie jest pacjentką, pędziłyśmy od sali do sali ostrzegając staruszków przed złym Panem Ciemności.
We're cool like that.
Gorzej było gdy okazało się, że połowa z nich nie pozwoliła sobie zgasić światła na noc, tłumaczą, że żaden tam Lord Cienia nie wejdzie im do pokoi jeśli będzie jasno.
__________________________________________________________________
Po długich poszukiwaniach kuchni, czekania na 28 kubków kawy i kilka skrzynek napoi energetyzujących i uciekania przed gniewem tej dzikuski z ledwością doczołgaliśmy się na zewnątrz. Dzień był na prawdę piękny. Żadna chmura nie przykrywała jasnoniebieskiego nieba i ciepły wiaterek muskał po twarzach. I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie co ujrzałyśmy na zewnątrz. Parking załadowany był różnymi samochodami jeszcze różniejszych marek a setki ludzi z kamerami ustawieni byli przed jedynym wejściem na boisko.
- Kuź! Zapomniałam, że od 7:00 do 7:30 jest trening otwarty. - sapnęłam próbując utrzymać w rękach kartony z gorącą kawą. Przed każdym meczem reprezentacyjnym każda drużyna miała obowiązek udostępnić pół godziny dla ciekawskiego oka.
- Fuck, jak się tam dostaniemy? - zapytała Viv kładąc zgrzewki napoju na ziemię.
- Cholera. - zaklęłam rozglądając się wokół. Może jest jakieś wejście z boku.
Kilkanaście reporterów relacjonowało przebieg treningu. Kiedy ujrzałam kamery od razu pobiegłam wzrokiem w stronę piłkarzy. Mam nadzieję, że zauważyli gości i chociaż trochę udają, że trenują. Na szczęście każdy z determinacją biegał po bieżni, kopał piłkę i taki tam. Z myśli wyrwał mnie nisko brytyjski akcent.
- Może pomóc?
Odwróciłam się w stronę głosu i spojrzałam na twarz, której nie mogłam zobaczyć przez blask promieni słonecznych, które bezczelnie atakowały moją biedną twarz. Zmrużyłam więc mocno oczy rozpoznając nieomylne rysy Harta.
- O siemka! Tak w sumie to tak. - Wyszczerzyłam się radośnie. -Nie wiesz może jak mogłybyśmy się dostać do środka?
- Mówiłam im, żeby po prostu się przepchać ale one niiiieee.- mruknęła Daga rozglądając się dookoła.
- Tak na prawdę to powiedziałaś, żeby im jebnąć z łokcia w twarze. - wtrąciła Viv siedząca na skrzynkach.
- Jedno i to samo. - prychnęła ta pierwsza.
Przerwał im szczery śmiech bramkarza.
- Jestem pewien, że i to by poskutkowało ale może po prostu wezwę ochronę a sam pomogę wam wnieść te zgrzewki do środka? - zasugerował.
- Ochroniarze. No tak. Czemu ja na to nie wpadłam. To pewnie przez ten brak snu - mówiłam do siebie kręcą z niedowierzaniem głową.
- Chyba brak mózgu. - odparła Daga szczerząc się w moją stronę. W odpowiedzi wystawiłam jej środkowego palca na co to posłała mi buziaczka.
Hart pokręcił głową na nasze zachowanie, śmiejąc się pod nosem i poszedł po ochronę.
- Oj Daga, doskwiera ci brak chłopaka. - rzuciła z nudów Viv kopiąc mały kamyczek leżący na chodniku.
- I seksu. - dodałam uśmiechając się chytrze.
- I Tlenka - kontynuowała Viv podłapując moje zamiary.
- Jak ja wam zaraz przywal- rzuciła Dag ale zamknęła się gdy podszedł do nas Hart z trzema ochroniarzami.
- Gotowe? - spytał podnosząc z ziemi dwie zgrzewki napoi. - Panowie zrobią nam miejsce żebyśmy mogli spokojnie przejść przez tłum.
- Jasne. - odparłyśmy obie naraz przybijając sobie sekretnie i żółwika szczerząc się do zirytowanej Polki.
- Frajer. - szepnęłam do niej drepcząc za Hartem, który szedł za ochroną. Szczerzyłam się do siebie z aprobatą gdy poczułam mocne ukłucie w boku.
- Ałłł!- jęknęłam cicho posyłając rozradowanej Dagmarze złowrogie spojrzenie.
Mała menda.
Gdy kilka osób z tłumu zauważyło nas rozpoczęło się istne piekło.
Dziewczyny zaczęły piszczeć głośno na widok Anglika, a reporterzy przekrzykiwali się nawzajem usiłując zadać jak najwięcej pytań.
- Hart dlaczego pomagasz rywalom? Podoba ci się Gabriella?
- Jakie strategie na nadchodzący mecz?
- Gabriella myślisz, że jesteś gotowa poprowadzić drużynę?
- Czy piłkarze nie mają nic przeciwko mieszkaniu w jednym hotelu?
- Jak poradzicie sobie bez Davida?
- Dagmara, czy łączy cię coś z Fernando Torresem?
Na to ostatnie o mało nie zsikałam się ze śmiechu zakrywając wolną ręką usta w celu blokady kolejnych salw radości. Nawet Hart idący z przodu lekko zachichotał.
Widzicie? Nie tylko ja myślę, że coś jest na rzeczy.
Ochroniarze szli przed nami krzycząc do tłumu żeby się odsunął. Wydawało się upłynąć kilka godzin zanim dotarliśmy pod bramę boisk. Jeden z tych miłych Panów otworzył nam ją pilnując żebyśmy wszyscy bezpiecznie weszli do środka, po czym zatrzasnął ją za nami przed tym tłumem dziwnych ludzi. Gdy postawiłam nogę na miękkiej murawie odetchnęłam z ulgą.
- Istne szaleństwo. - wysapała zszokowana Vivian.
- Dziwni ludzi. - zgodziła się Dagmara. Wyszczerzyłam się szeroko, bo sama przed chwilą pomyślałam to samo. Jesteśmy jak bliźniaki.
Nie, cofam to.
Oznaczałoby to, że jestem równie jebnięta jak ona. A to jest zwyczajnie niemożliwe.
Więc może jesteśmy jak bliźniaki Cramp. Ja jestem Lucien a ona Wayne.
Nie, to też nie to. Nie lubię Lucjana.
Szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę piłkarzy aby jak najszybciej oddalić się od hałaśliwych gości. Wszyscy wyglądali na zapracowanych i skupionych. Bramkarze jak zwykle trenowali karne z napastnikami, obrońcy wyłapywali piłki kopane dla nich przez skrzydłowych. Może aż tak zapracowani nie byli, bo gdy tylko jeden zauważył nadchodzący orszak od razu rzucili się w naszą stronę.
- Przychodzimy w pokoju! - zadeklarowałam kładąc moją porcję na ławkę trenerską i równie szybko się oddaliłam w obawie przed śmiercią. Lepiej nie stawać między Hiszpanów a ich kawą. Zbyt duże ryzyko, mówię wam.
Obserwowałam z podziwem jak jeden po drugim rzucali się na plastikowe kubki pełne pysznej, gorzkiej substancji. Dziewczyny usiadły na wyższym piętrze popijając herbatę i paplając o jakiś głupotach jak mniemam. A dopiero co chciały się nawzajem pozabijać.
Ach te dzieciaki.
Oto oni. Banda wyrośniętych dzieciaków. Każdy inny, wspaniały na swój sposób. Czasami wkurzający, niekiedy kochani aż do bólu. Każdy oferował coś innego. Są jak gwiazdy, które rozjaśniają moje pochmurne niebo. Jak cement, który utrzymuje moje życie w całości. Mimo, że są chwilę w których chcę ich wszystkich podusić, ale to do nich na koniec każdego dnia mogę pójść się wyżalić. A oni mnie zrozumieją, bo wiedzą kim jestem i mnie akceptują.
Bo są moim rodziną.
Z rozmyśleń wyrwał mnie głos wołającego mnie imienia. Odwróciłam się w prawo by napotkać mądre oczy del Bosque.
- Pozwolisz na chwilkę? - zapytał z małym uśmiechem.
- Jasne. - skinęłam głową ruszając za nim na stronę.
- Jutro mecz z Argentyną. O 20:00 musimy już być na stadionie. Zastanawiam się tylko czy zamiast treningu tuż przed meczem ten dzisiejszy wieczorem zrobić po prostu dłuższy i trochę cięższy, zabierając trening z rana, żeby chłopcy mogli się dobrze wyspać. Co ty na to?
Tak.
Przydało by mi się trochę snu.
To znaczy im, rzecz jasna.
- Można tak zrobić. Lepiej ich zbytnio nie przemęczać przed samym gwizdkiem. Myślałam też o masażu jeszcze przed jutrzejszym treningiem, tak jak się obudzą? Chłopaki są nieźle zestresowani tą całą sytuacją.
- Dobrze, dobrze. Tak też możemy. Na stres to ja już mam lekarstwo. Dziś wieczorem po treningu można ich zabrać do kina? Mówią coś o jakimś fajnym filmie Igrzyska coś mającym premierę dzisiaj.
- Igrzyska Śmierci 2?! Zawsze chciałam to obejrzeć! - zawyłam z błyskiem w oku. - To znaczy tak jest trenerze, na pewno ich to wyluzuje i takie tam. Ja nie wiem co to są Igrzyska- czego jeszcze raz?
Del Bosque zaśmiał się rozbawiony.
- Tak, dobrze. To pojedziemy dziś zobaczyć ten film o którym istnieniu nie masz pojęcia. - zachichotał, tak ZACHICHOTAŁ klepiąc mnie po ramieniu i udając się z powrotem do chłopaków.
Znów zobaczę Peete w akcji.
- Ale czad. - szepnęłam do siebie.
- Co czad? - odezwał się ktoś za mną. Z szeroko otworzonymi oczami odwróciłam się szybko niczym przyłapana z ręką w słoju z ciasteczkami napotykając wzrok Harta.
- Chad Dylan Cooper. - pisnęłam głośno wskazując na tłum znajdujący się za bramą i dałam dyla w stronę piłkarzy.
Smooth.
Very smooth Gabriella.
___________________________________________________________________________
"But friendship is precious, not only in the shade, but in the sunshine of life, and thanks to a benevolent arrangement the greater part of life is sunshine."
Thomas Jefferson
KOCHAM CIĘ SERIO *o*
OdpowiedzUsuńYOU MAKE MY DAY
Igrzyska Śmierci *o*
Ale Hartowi to już podziękujemy ja go nie chce przy Gabi...