-Mamo?-spytała z niedowierzaniem.
-Mamo to ty?!-podniosła lekko głowę i spoglądała na dobrze zbudowaną kobietę, o długich kruczoczarnych włosach, która zmierzała właśnie w jej kierunku. Uśmiechając się lekko do dziewczyny, usiadła obok niej.
-Córciu...-zaczęła niepewnie spoglądając na ciemne niebo, które oświetlone były milionami jasnych gwiazd.
-Mamo to naprawdę ty?! Tak bardzo tęskniłam.
-Kochana, ja nie mogę zostać,wiesz o tym.
-Ale ja tak bardzo tego pragnę!
-Przyszłam tutaj po to, aby ci pomóc.-kontynuowała młoda kobieta.
-Mnie nikt już nie pomoże. Odkąd odeszliście...
-Pamiętasz co mówiłam Ci zawsze przed snem?
-Dobranoc skarbie, kwiatuszki pod poduszki.-uśmiechnęła się dziewczyna.
-Karaluchów się bałaś.-zaśmiała się-Jednak nie o to mi chodzi. Mówiłam...
-Że mnie kochasz-dodała brunetka.
-Tak. Nawet nie wiesz jak bardzo cię kochamy i jesteśmy z ciebie strasznie dumni.
-Dlaczego? Nie ma z czego być dumnym... nic nie osiągnęłam, nie jestem nikim ważnym.-posmutniała.
-Jak to nie?-odwróciła się w jej stronę i spojrzała głęboko w oczy.
-Jesteś moją najukochańszą córeczką.Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak jesteś wyjątkowa.
-Mamo, ale ja nie daje sobie już rady, nie potrafię ...Ciągle się oszukuje. Życie mnie przerasta.-spuściła głowę, a po jej policzku spłynęła samotna łza.
-Kochanie-podniosła jej podbródek.-My zawsze będzie z tobą. Nieważne co się stanie, pamiętaj o tym. Jeśli będzie ci ciężko, wystarczy że o mnie pomyślisz.
-Obiecujesz?
-Obiecuje, ale teraz muszę już wracać.-przytuliła mocno dziewczynę.
-Mamo...-zaczęła, ale miejsce obok było już puste.
-Kocham Was-powiedziała już do siebie.
-Tak bardzo Was kocham.-rozpłakała się.
Położyła dłoń na miejsce, które przed chwilą zajmowane było przez nią i nagle poczuła coś pod sobą.
-Łańcuszek-powiedziała do siebie.
-Myślałam że już nigdy go nie odnajdę.
Był to naszyjnik który otrzymała od rodziców na pierwsze urodziny. Złote serce z wygrawerowanym z tyłu napisem : ''Na zawsze z Tobą, rodzice".
-Na zawsze.-szepnęła i przyłożyła podarunek do serca.
_____________________________________________________
Szedł samotnie przez kolejne alejki parku, nigdzie mu się nie śpieszyło więc i jego kroki nie były energicznie, prawdę mówiąc, nogi ledwo sunęły się po ziemi. No bo gdzie miał się spieszyć? Do związku który dawno powinien się zakończyć? Ulice świeciły pustkami, wszyscy pewnie byli już w domu, tylko on:Fernando Torres, błąkał się po pustym, ponurym parku. Nie obchodziło go już nic, od pewnego czas czuł się jakoś inaczej, ale nie wiedział dlaczego. W jego głowie ciągle siedziała Ona:wkurzająca, okropna, wariatka bez serca. No tak, teraz już wiedział do kogo należało jej serce. Tak bardzo chciał przeprosić ją za to, co powiedział. Mimo że nie darzyli się jakąkolwiek sympatią, wiedział że było to nie na miejscu. Tak, tylko chcieć to nie koniecznie móc, prawda?
A może odwrotnie?
Może mógł to zrobić, ale tego nie chciał? Czasami sami się sobie dziwimy, czynimy coś, ale dopiero potem myślimy co zrobiliśmy. Jednak wtedy jest już za późno na jakąkolwiek zmianę. On nie wiedział co to znaczy stracić kogoś ważnego, kogoś kogo się kochało i teraz nie może się bez niego żyć. Nie rozumiał jak to jest, ale coś nakazało mu się nad tym zastanowić.
Nagle ujrzał na niedalekiej ławce, samotnie siedzącą dziewczynę. Podszedł do niej i usiadł obok.
-Przepraszam-szepnął prawie niesłyszalnie.
-Zapomnijmy o tym.-odparła równie cicho.
-Ale...
-Torres-syknęła.-Nie mam ochoty się z tobą rozmawiać, a tym bardziej kłócić.
-Dobra.Wiesz co? Mam tego serdecznie dość. Starasz się być miłym i w ogóle ale panience i tak za mało. No przecież! Przestań zgrywać taką niedostępną, bo Ci to nie służy.
-Nie znasz mnie.-wstała i odeszła szybki krokiem. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, tym bardziej z nim, a On, nie miał ochoty jej zatrzymywać.
I każdy poszedł swoją drogą...
Ale czy wiedzieli że one wkrótce znowu się skrzyżują?
____________________________________________________
-Już gotowe-klasnęłam uradowana i podeszłam do kołyski Juanita.
-Cześć skarbie, wyspała się dzidzia? No to teraz coś zjemy-wzięłam małego na ręce i poszłam w stronę kuchni.
-Co my tu mamy...dla Juanitka mleczko a dla mamy kawa, zgadzasz się?-zrobiłam z małym noski-noski.Uwielbiał je, zupełnie jak David.
-Dzień doberek rodzinko-do kuchni wpęzła Daga w szlafroku i wzięła małego na ręce.
-Siemanko maluchu,co tam mój mały gangsterze?
-Już mi dziecko detronizujesz? On ma 1 miesiąc, zlituj się-patrzałam jak próbowała dobrze ułożyć go sobie na rękach
.
.
-Noł? On i tak pójdzie po cioci, nawet nie muszę go do tego zmuszać, prawda młody?-ucałowała go w główkę. Spojrzałam na nią z politowaniem.
-Lasz-skwitowałam i zaczęła parzyć kawę.
-Napijesz się kawy?-zwróciłam się do Dagi która właśnie szeptała coś na ucho do mojego syna.-A i przy okazji nie podpuszczaj go z łaski swojej.
-Ja go nie podpuszczam!-oburzyła się.-A tak poproszę, z jedną łyżeczką cukru.
-Dobra, dobra. A tak w ogóle to nie słyszałam jak wróciłaś wczoraj-spojrzałam na nią przenikliwym wzrokiem.
-Serio? Może spałaś.-nabijała się ze mnie.-
-Heh bardzo śmieszne. Ustawki tak długo trwały?
-Tak, tak. Ejj właśnie! A co to za walizki w salonie?-próbowała mnie zmyć.
-Normalne, takie wiesz do przechowywania np. ciuchów itp.-skoro tak, to postanowiłam też się z niej ponabijać, uwielbiałam to.
-Hahaha-udała że się śmieje.-Zabawne, bardzo, bo wiesz akurat przydałaby mi się teraz taka jedna, ale do zwłok.
-Ejjj!!! Tylko bez takich, sadystko.-zaśmiałam się a ta spojrzała na mnie z mordem w oczach.
-No dobra,to są moje walizki.
-A gdzie się wybierasz?
-Na Mistrzostwa
-Jedziecie na MŚ?!?!?!?!?!?-podekscytowała się.
-Tak, a raczej ja jadę. Juan zostaję w domu pod opieką Dolores.
-Aha....ale David...
-Żadnych ale, podjęłam już decyzję. Nie mogę do końca żyć przeszłością, czas wziąć się w garść, to już prawie rok.-nie brzmiałam zbyt przekonująco, ale Daga to łyknęła. Heh, głupia...
-No dobra, w końcu twoja decyzja. Ale nie będzie ci jakoś smutno czy coś?
-No na pewno, ale od tego mam was, co nie?
-O tak! My już się tobą zajmiemy! Może wyrwiesz jakiegoś przystojniaka-nakręciła się.
-Stop! Żadnych przystojniaków.
-Dobra-Ja i tak wiem swoje-szepnęła po cichu.
-Słyszałam!
-Oj tam,oj tam.
Zjedliśmy wspólnie śniadanie po czym zawiozłam małego do mamy Davida. Niby nie na długo wyjeżdżam i w ogóle... znaczy się na długo, bo mam nadzieję, że wygramy Euro ale i tak przygotowałam mamie Davida pełną listę wychowawczą. Ej weźcie bo jeszcze pomyśli, że jej nie ufam czy coś...nie żebym nie ufała ale wiecie ... No! No wiecie o co chodzi!
-Niech mama pamięta, Juantio jest uczulony...-ciągnęłam swój monolog żegnając małego.
-Na sałatę, tak wiem.-uśmiechnęła się serdecznie.
-No tak. Aha i-zaczęłam znowu.
-Kochanie, ja już wszystko wiem, jakbym coś zapominała to od razu dzwonię.-chyba chciała mnie zmyć.
-No tak... to co? Do zobaczenia niedługo.-uściskałam Dolores a potem pożegnałam się jeszcze raz z synkiem.-Pamiętaj, że mamusia Cię kocha, baw się dobrze-pocałowałam maluch w główkę i opuściłam rodzinny dom Davida.
Teraz tylko wystarczy pogadać z Del Bosque-powiedziałam do siebie i ruszyłam na stadion Barcy gdzie reprezentacja Hiszpanii odbywała właśnie kolejną sesję treningową, tuż przed odlotem do Brazylii.
Ubrana w odkryte beżowe koturny i zwiewną sukienkę kroczyłam właśnie korytarzami Camp Nou.
Ostatni raz byłam tutaj dokładnie 10 miesięcy temu, nic się nie zmieniło, było dokładnie tak samo magicznie jak wtedy. No może jedynie gabloty z pucharami się powiększyły po ostatnich wygranych Barcelony w Lidzie Mistrzów i Lidze Hiszpańskiej.Trochę się bałam wyjść na murawę, wiedziałam że wtedy wszystkie wspomnienia wrócą...
Tęsknie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz