sobota, 11 maja 2013

Rozdział 31:Podróż w Krainie Czarów.



-Nie no nie mogę! Nie wierzę, że to zrobiłeś!-Xavi siedział na chodniku lotniskowym mało nie mdlejąc ze śmiechu.
-He he he bardzo śmieszne! Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni-odgryzł się kapitan, wyciągając swoją walizkę z autokaru.-Weź wstań lepiej bo wyglądasz jak bezdomny.

Dwóch piłkarzy Hiszpanii jako jedyni zostali na płycie lotniska. Możliwe, że to dlatego iż Casillasowi rozpięła się walizka z ciuchami i nikt oprócz obrońcy nie chciał mu pomóc. Wszyscy pozostali udali się już do samolotu chichoczą z zaistniałej sytuacji...

Wchodząc do samolotu, obaj usłyszeli marsz weselny...

-Nie no! Wy jesteście jacyś pogięci!-jęknął bramkarz przechodząc na sam koniec samolotu.-Ogarnijcie się ludzie!

Co za zmutowane małpy!-dodał pod nosem.

-Dłużej nie mogłeś? Czekamy tutaj na was już od dobrych kilkunastu minut. Aż tak długo trwało pożegnanie przyszłej pary młodej?-zapytał z zaciekawieniem Santi.

-Aż tak długo trwało pożegnanie przyszłej pary młodej?-poirytowany zaczął go przedrzeźniać.

-Oj Iker, nie denerwuj się. Wiesz,że cię kochamy-odwróciłam się.

-A raczej SIĘ Kochają.-dodał Torres z przodu. Oczywiście trafna riposta napastnika wywołała kolejny wybuch radości wśród piłkarzy La Roji.
_____________________________________________________

-Samolot przygotowuję się do startu,prosimy o zajęcie swoich miejsc oraz o zapięcie pasów bezpieczeństwa.-z głośników dało się słyszeć słowa stewardessy.

-Słyszałeś Pique? Usiądź.-zwróciłam się do stojącego piłkarza, który jak widać majstrował coś przy torbie kolegi.

-Dobrze, dobrze. Już chwila.-mamrotał pod nosem po czym usiadł bardzo zadowolony z siebie.

-Ciekawe co tym razem wymyślił.-powiedziałam do siebie.

-Mówiłaś coś?-odezwał się siedzący obok mnie Xabi.

-Nie, nic. Tak do siebie.-uśmiechnęłam się.

-To co? Przez następne 15h jesteśmy skazani na siebie?

-A raczej ty na mnie. Jestem bardzo marudna i nie usiedzę ci na miejscu za Chiny-zaśmiałam się.

-No to witaj w klubie koleżanko.-przybił mi żółwika.

Nagle na cały samolot poleciała piosenka "I'm sexy and I know it" po czym wszyscy z niedowierzanie zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu właściciela telefonu.

-To nie ja!-podniosła ręce w geście kapitulacji gdy zauważyłam, że coraz więcej piłkarzy spogląda w moją stronę.

-Bardzo śmieszne!-krzyknął z tyłu Cesc gdy zorientował się, że właścicielem tego dzwonka jest on sam, że to Pique do niego dzwoni i że to on zmienił mu ustawienia w telefonie i właśnie teraz przybija piątkę z siedzącym obok Valdesem.

-Murzynie w tej chwili zmieniaj mi z powrotem na "My Heart Will Go On"!

-O nieeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!-zaśmiałam się.-Cesc nie potrzebnie mówiłeś to na głos.

-Czemu??

-Temu-wskazałam na wijącą się ze śmiechu Reprezentację Hiszpanii.
_____________________________________________________

-Dobrze, uspokójcie się już. Jest godzina-tu spojrzałam na mój cienki niebieski zegarek opleciony na prawym nadgarstku-24:48,a więc bardzo bym Was prosiła idźcie spać lub jeśli nie chcecie to całkowicie się wyciszcie bo muszę przejrzeć w spokoju wasze dokumenty. A tak w ogóle to chciałam wam przypomnieć, że zaraz po zakwaterowaniu macie sesję zdjęciową więc radze Wam odpocząć, bo potem takiej szansy nie dostaniecie. I tak Fernando, ty też musisz iść-zwróciłam się do piłkarza który najwyraźniej już miał coś powiedzieć. Bardzo Was proszę, bez większych wygłupów, to że trenera z nami nie ma, nie oznacza że ja Wam dam więcej luzu, jeśli komuś się to nie podoba, zawrócić jeszcze możemy. Jacyś chętni?-rozejrzałam się po pokładzie ale żadnych sprzeciwów nie otrzymałam.
A więc życzę Wam miłego lotu.-zakończyłam swój monolog po czym wróciłam na swoje miejsce. Oczywiście w drodze na swoje siedzenie musiałam się potknąć i wpaść w ręce nikogo innego jak szanownego Pana Cesca Fabregasa.

-Dziękuję Ci Cesc, że mnie złapałeś ale i tak wiem, że była to twoja torba. Następnym razem jak wpadniesz na pomysł zaistnienia jako Super Bohater, użyj Cię proszę nie swojego narzędzia zbrodni-zrobiłam słodką minkę i wróciłam już cała, niepoobijana na fotel obok Xabiego który wyraźnie rozbawiony jak inni piłkarze oglądał rozgrywającą się scenkę.
_____________________________________________________

-Gab.

-Mhmm.

-Gabiiiii, obudź się.

-Mamo dzisiaj sobota, daj trochę dłużej pospać.

-Dobrze córeczkę, pośpisz jak wysiądziemy z samolotu-zachichotał piłkarz.

-Ejjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjj-przetarłam zaspane oczy.-Trzeba było tak od razu. Wylądowaliśmy już?

-Za chwilkę, właśnie lądujemy córciu, ubierz buciki.-kontynuował.

-Ejjj,przestań się nabijać ze mnie. Mamusia od siedmiu boleści.-skrzywiłam się do zadowolonego Alonso.-Podasz moje buty, czy będziesz dalej zabawiał się w moją rodzicielkę?

-Proszę-podał mi moje niebieskie sandałki.-Już nie będę. -uśmiechnął się cwaniacko, na bank w duszy dalej się ze mnie śmiał. Menda mała.

Ziewnęłam przeciągle rozglądając się po pokładzie.

-Dzień doberek.-pomachałam piłkarzom, którzy gdy tylko mnie dostrzegli zrobili wielką cieszynkę i odmachali mi zadowoleni.

-Siemanko!-krzyknął Pique siadając Alonso na kolanach.

-Cześć skarbie.-ten pocałował go w policzek i ukazał nam perliście biały uśmiech.

-Ejj co to za orgie! Zmieniliście orientację, przespałam coś czy jak?-patrzałam na nich z niedowierzaniem.

-Tak, to już 5 godzin.

-Noo...co?! Nie!-Xabi zrzucił go z kolan.-Ja tylko żartuje!

-O ty chamie?! To te wszystkie słowa, to co nas łączyło, to wszystko kłamstwa?!-oburzył się Geri siedząc na podłodze.

-O ja pierdole.-strzeliłam sobie z dłoni w czoło.

-Sory, po długim rozmyślaniu uznałem, że jednak bardziej lubię Nagore, wiesz nie obraź się ale twój zarost drażni moją delikatną skórę. Czekałem na dobry moment by ci o tym powiedzieć-rzekł Xabi mierzwiąc przy tym włosy Pique.

-Ejj rusz dupę bo chcemy przejść-chrząknął Torres nad Gerardem. Wszyscy podnieśliśmy głowy do góry i dopiero wtedy zauważyliśmy, że samolot wylądował a na pokładzie są tylko piłkarze siedzący z tyłu którzy nie mogli przejść przez zablokowaną podłogę.

-Ojej, to już? Dobrze, dobrze już idę. Muszę iść po moje manatki.-rzucił szybko Pique w błyskawicznym tempie ruszając w stronę swojego siedzenia. Pozostali kręcąc z politowaniem głowami skierowali się do wyjścia.

Ja jak zwykle musiałam być tą osobą która wychodzi ostatnia, sprawdzając czy nikt nic nie zostawił.

-Wiedziałam! A jakże by inaczej.-marudziłam podnosząc z ziemi srebrny łańcuszek. Kręcąc głową dogoniłam zawodników La Roji, którzy właśnie schodzili z pokładu.

Ubrana w obowiązkowy siwy żakiet i krótką spódniczkę wyszłam powitać się z Brazylią.

To co zobaczyłam po opuszczeniu pokładu zawładnęło moim sercem. Na lotnisku stał tłum kibiców skandujących moje imię!

-No mała, to twój wieczór!-poklepał mnie po plecach Navas.

-Kochają Cię!-krzyknął Martinez.

-Ojej.-tylko to mogłam wydusić z siebie, miałam łzy w oczach. Jeszcze nigdy nic takiego mnie nie spotkało. Musiałam im za to podziękować, dlatego zaraz po przywitaniu się z Burmistrzem Miasta, ruszyłam z pełnym bananem na twarzy do kibiców. Już po krótszej chwili dołączyli do mnie pozostali piłkarze, rozdając autografy, robiąc zdjęcia i po prostu się ciesząc.

Rozdałam jeszcze kilka autografów i poleciałam do autokaru gdzie już wszyscy na mnie czekali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz